Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/224

Ta strona została przepisana.

wspomnienie tak się Skarbimir przeraził, że zupełnie ostatek mocy utracił na blizkim kamieniu. Wtenczas gniewny Ulrych podniósł go silnem ramieniem i napół dźwigając, napół stawiając na ziemi, doprowadził do wału, na którym stał już oddawna Bardan. Natychmiast sługa oparł szeroką deskę na obu brzegach rowu, a po niej przeszedł Skarbimir. Giermek, gardząc podporą, przeskoczył fosę, stanął na okopie, a stamtąd podał rękę starcowi, który po wielu usiłowaniach wszedł wreszcie, i z równą trudnością zeszedł z drugiej strony; wtenczas uradowany młodzieniec zachęcił go kilkoma słowami, i pożegnawszy Bardana, któremu pan zalecił, żeby miał czujne oko na swoje mieszkanie i skrzynie, zniknął wraz z towarzyszem wśród otaczających krzaków.
Prędzej zaczął iść Skarbimir, ale jego chód dalekim był jeszcze od szybkości wymaganej po nim od Ulrycha.
— Czegoż Mestwin żąda ode mnie? — rzekł Skarbimir.
— Co żąda, to wypełnisz, mości podskarbi, bo inaczej nienadługoby ci się zdały skarby, które widziałem.
— Jeśli Boga się boisz, jeśli matkę kochasz, — zawołał starzec, padając do nóg giermkowi — nic nie mów o tem panu, a zato ci dam...
— Ani ja, ani pan mój nie potrzebujemy twoich pieniędzy — przerwał młodzieniec. — Lepiejbyś kroku podwajał i nie uniżał się przed człowiekiem, który gardzi skarbami, a wkrótce nauczy się i ich posiadaczem pogardzać.
Powstał Skarbimir i szedł dalej. Ochłonąwszy nieco z bojaźni, przywołał na pamięć znajome wybiegi i całą chytrość, którą wszystkich umiał oszukiwać, oprócz jednego Mestwina, i tak zręcznie zaczął zadawać pytania giermkowi, tak sztucznie go podchodził, że dowiedział się poczęści z ust Ulrycha, że szło teraz o Hannę z Ciechanowa. Niepodobna opisać ra-