Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/229

Ta strona została przepisana.

Już niecierpliwość rycerza najwyższego doszła stopnia, kiedy usłyszał w oddaleniu odgłos ciężkiego stąpania, pomieszany z lekkiem suwaniem się dobrze znanej stopy. Natychmiast poskromił żywą niecierpliwość i oparłszy się o szeroki grobowiec, czekał niewzruszenie na ukazanie się przybywających. Twarz jego przybrała barwę surowej powagi i niezmieszanej niczem spokojności, choć chwilę przedtem najgwałtowniejsze malowała uczucia.
Wtem wszedł otworem północnej ściany młodzieniec trzymający lampę w jednym ręku, a drugą wiodący starca z zasłoniętemi oczyma. Na znak dany przez męża w czarnym stroju, odkrył mu je towarzysz, a Skarbimir z Gulczewa zbladły i okropnym rażony widokiem, stał o kilka kroków od Mestwina z Wilderthalu.
— Spóźniłeś się Ulrychu — rzekł srogim głosem rycerz niemiecki. — Cóż to się ma znaczyć?
— To znaczy, rycerzu i panie mój — odparł giermek — że zamiast odważnego rycerza, miałem zniewieściałego starca za towarzysza drogi.
— Więc twoja w tem wina, — ozwał się znów zwolna Mestwin — Skarbimirze z Gulczewa, podskarbi króla Władysława!
— Daruj — odpowiedział Skarbimir — przyjacielowi, to jest najniższemu słudze.
— Nie usprawiedliwiaj się napróżno, trwożliwy panie Gulczewa, — przerwał Mestwin — ale pamiętaj, że taką opieszałość umiem śmiercią nagradzać. Teraz słuchaj mnie z uwagą, jeśliś zdolny do słuchania człowieka, który długo czekał na ciebie oparty na tym grobie, wśród milczenia nocy i śmierci.
— Słucham, — rzekł Skarbimir — słucham potężny panie i władco, tyle cię szanuję...
— Nie wysilaj się na daremne pochlebstwa, bo wiem, że nie mnie, ale ten sztylet szanujesz. Wypełń