Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/232

Ta strona została przepisana.

Wtem Ulrych uchwycił pana za ramię i wskazał na Skarbimira, ale zapóźno, bo tajemnicę odkrył już chytry starzec. Natychmiast ustąpiło uniesienie Mestwina, jak zwykle za zmianą jego myśli, i poznał zaraz nieroztropność swoję i korzyść, którą z niej mógł ciągnąć Skarbimir. Zbliżył się więc do niego z posępną twarzą i z dobytym sztyletem, a przykładając broń do piersi truchlejącego podskarbiego:
— Zapomnij, — rzekł — o tem coś słyszał.
Schylił się aż do ziemi Skarbimir, a te słowa tak szczególnym i nadzwyczajnym wyrzeczone były głosem, że ciągle dotąd brzmiały w uszach starca, jak gdyby go ostrzegając o niebezpieczeństwie zdradzenia władającego nim pana.
Ale Mestwin chcąc go jeszcze bardziej zachęcić do poruczonej sprawy, w krótkich oznajmił mu wyrazach, że upadek dumnego Sieciecha będzie niezawodnym skutkiem wypełnienia okrutnych zamiarów.
Na to zapewnienie, któremu sam rycerz nie wierzył radość przejęła duszę Skarbimira i przysiągł w jej głębi ślepe posłuszeństwo odebranym zleceniom.
Wtenczas skinął ręką rycerz niemiecki i kazał giermkowi odprowadzić pana Gulczewa. Ulrych zawiązał oczy towarzyszowi i wyszedł z nim północnym otworem.
Mestwin przez chwilę został niewzruszony na miejscu, a poglądając na rozsypane wokoło kości, zawołał:
— Wkrótce twoja głowa, twe lica do róży świeżo rozwitej podobne, taką postać przybiorą.
Schylił się i podniósł czaszkę z ziemi.
— Witam cię, przyszły obrazie Hanny z Ciechanowa.
A potem rzucił daleko od siebie ostatki pięknego może niegdyś ciała, i z lampą w ręku wyszedł z grobowej sali.