nem, posępnem się wydaje. Szczęście ucieka na odgłos kroków moich, i nawet przypomnieć sobie nie mogę chwil, które zapełniły część śmiertelnego życia niebieską radością. Zdaje jak gdyby piekło wyrzekło moję zagubę, bo mi wydarło i nadzieję i pamięć tych nadziei.
To mówiąc, zakrył twarz obiema rękami. Zapewne nie chciał, by Mestwin dostrzegł gorzką łzę spływającą po bladych licach.
Wahał się odrazu rycerz, na zadanie ostatniego ciosu nieszczęśliwemu panu, ale nie było czasu do stracenia, szybko upływały godziny, a z niemi i zemsta zbliżała się sroga, zemsta, dla której tyle środków użył Mestwin, i tyle zbrodni wykonał. Przybrawszy zatem najzimniejszą postać, przemówił do Zbigniewa:
— Przeminą te chwilowe troski. Teraz zaś, książe i panie mój, zbierz wszystkie siły, bo się dowiesz z ust, które ci nic nigdy nie skłamały, o spełnieniu się ich dawniejszych proroctw.
— Cóż chcesz mówić? — przerwał syn Władysława, z przerażeniem na twarzy.
— Chcę mówić i powiadam, książe i panie mój żeś się połączył z niewiastą niegodną twojej miłości.
— Nędzny! — przerwał piorunowym głosem Zbigniew pamiętaj, że mówisz o swojej księżnie, o żonie twojego pana.
— Nigdy jej nie nazwę księżną moją, — odparł śmiało Mestwin — bo nią być nie może Hanna z Ciechanowa, zdradzająca najświętsze obowiązki.
— Czy więcej od jednego życia posiadasz, że tak lekce teraźniejsze ważysz, — zawołał Zbigniew, okryty rumieńcem gniewu, porywając szablę ze stołu.
— Gdybym tysiąc razy mógł umierać i odżyć, nie wahałbym się ostatnie życie dla ciebie poświęcić, i nie raz ci już tego dowiodłem. Ale uspokój się, wysłuchaj mnie i przekonaj się o prawdzie słów moich.
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/236
Ta strona została przepisana.