Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/242

Ta strona została przepisana.

Z największą spokojnością odsłonił piersi Mestwin z Wilderthalu, i oderwawszy szablę od boku, stawił się bezbronny gniewowi Zbigniewa, którego wzniesiona opadła prawica, a wkrótce potem sam książe prawie bez zmysłów oparł się na łoże, spoglądając łzawem na powiernika okiem.
— Straciłem rozum, — rzekł — Mestwinie, ale zarazem i jedyne szczęście...
Wtenczas łzy wstrzymywane dotąd oblały lica niezgiętego dawniej wojownika i westchnienia wydobyły się z piersi, w których czułe, choć zatwardziałe długim do występków nałogiem, biło serce. Rumieniec wstydu zapłonił twarz bladawą, księcia, który przerywając czasem płacz swój wykrzyknikami boleści, odwracał oczy od dzikiej twarzy Mestwina, której rysów w tej chwili mógłby sam władca piekieł mu pozazdrościć.
— Ach! jakżem już osłabły, ach! jakżem już znękany, — wołał Zbigniew. — Hanna, moja Hanna mnie opuszcza, o Boże zlituj się nade mną!
— Sądziłem, — przerwał Mestwin — żem się zaciągnął pod dzielnego bohatera znaki, ale ciężką popełniłem omyłkę: szlochającą niewiastę teraz widzę przed sobą.
Te słowa ubodły dumę Zbigniewa, i natychmiast zatrzymawszy łzy płynące, przybrał męską i rozkazującą postać.
Przekonamy się zaraz, rycerzu, — rzekł — o prawdzie słów twoich. Bądź łaskaw towarzyszyć mi do Hanny, oświadczę jej nasze podejrzenia, a może odkryjemy, że się słuch twojego Ulrycha w tym razie omylił.
Poznał Mestwin, że największe zagrażało mu niebezpieczeństwo, ale nie stracił odwagi, gotów najczarniejszych użyć wybiegów na jego odwrócenie.
—Dobrze, — odpowiedział udając największą obojętność — nie odstąpię cię, panie i książe mój, bo przepaść blizka twoich kroków i potrzebujesz towa-