nie dozwoliła uważać Hannie, z Ciechanowa, jak nagle zbladł i zadrżał cały. Katarzyna, odzyskawszy przytomność utraconą na widok ojca, zaczęła namawiać księżnę do przyśpieszenia kroku.
Ulrych wśród świstu, wichru i huku piorunów, odprowadził księżnę aż do zarośli zamek otaczających. Tu stanąwszy, oznajmił pomieszanym głosem, że musi ją opuścić i wskazał niedalekie światło.
— To lampa paląca się w kaplicy. Tam cię, księżno, czeka Mieczysław, muszę cię pożegnać. Stać będę tymczasem przy drzwiach strzeżonych przez Gierdę, i pilnować, żeby nikt nie nadszedł.
— Dziękuję ci raz jeszcze — rzekła Hanna i szybkim z Katarzyną oddaliła się krokiem.
— O Boże, zlituj się nad nią! bo moja powinność wzywa mnie gdzieindziej — mówił łzami zalany młodzieniec. — Czemuż topór Gierdy nie przybił mnie do ziemi! — A potem puścił się jak strzała wyrzucona z cięciwy, przeleciał pole, przebył bramę, komnaty, galeryą i drzwi pokoju Mestwina z trzaskiem odemknął.
— Już się stało! zawołał i upadł napół zemdlony.
— Takeś zdyszany, — rzekł siedzący rycerz — jak gdybyś z długiej wracał podróży, a jednak kaplica stąd niedaleka.
— Ale panie, — odparł ponuro Ulrych — podczas krótkiej drogi, można wiele uczuć doznać.
— Zapewnie — szydersko odparł Mestwin. — Ale oddaj mi pierścień i powiedz czyś go użył.
— Musiałem. Dane wprzód pieniądze nic nie pomogły.
— Któż taki stoi na straży — zapytał rycerz.
— Nieszczęśliwym trafem Gierda pilnuje tam murów.
— Szkoda — rzekł zimno Mestwin — szkoda, dobry żołnierz.
— Nie rozumiem znaczenia tych słów, rycerzu?
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/248
Ta strona została przepisana.