— Wierzę — przerwał mu król rozczulony — słowo syna i rycerza, pasowanego mieczem tu obok leżącym, dostatecznem jest dla mnie.
Zbigniew widząc dobroć ojca, oniemiał. Smutek i zgryzoty szarpały mu serce. — I ja — pomyślał — który tylekroć oparłem się burzom i gniewom, teraz kłamię jak słabe dziecko, dla uniknienia chłosty: ale taka rada Mestwina, cóż robić?
— Chodź, synu, w moje objęcia, niech będzie zgoda między nami. Wtenczas nikt czoła podnieść się nie ośmieli i oba węzłem zgody połączeni, straszni będziemy wrogom...
Rzucił się Zbigniew na pierś ojca i z prawdziwem uniesieniem ściskał rękę królewską.
— Chodź Bolesławie — zawołał Herman — pogodzić się z bratem.
— Nie chcę — odpowiedziało dziecię — dawniej go o pożyczenie sztyletu prosiłem. Teraz jeśli mi go daruje, może się z nim pogodzę.
— I ty także wszczynasz kłótnie — zawołał nieszczęśliwy monarcha, i łza smutku spłynęła na głowę Zbigniewa, który po chwili pożegnawszy ojca, wyszedł z Mestwinem.
Że tu koniec powieści; w waszych miłosnych romansach,
Gdy się rycerze pożenią, kończy trubadur piosenkę.
Zamek księcia Zbigniewa niedaleko Płocka, wznosił się nad brzegiem szerokiej Wisły. Znacznie oddalony od królewskiego, wystawiał widok warowni opatrzonej we wszystkie wojenne porządki. Z jednej strony rozległa rozciągała się równina. Z drugiej zaś toczyły się fale poważnej rzeki, w oddaleniu ukazywał