Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/25

Ta strona została przepisana.

— Wierzę — przerwał mu król rozczulony — słowo syna i rycerza, pasowanego mieczem tu obok leżącym, dostatecznem jest dla mnie.
Zbigniew widząc dobroć ojca, oniemiał. Smutek i zgryzoty szarpały mu serce. — I ja — pomyślał — który tylekroć oparłem się burzom i gniewom, teraz kłamię jak słabe dziecko, dla uniknienia chłosty: ale taka rada Mestwina, cóż robić?
— Chodź, synu, w moje objęcia, niech będzie zgoda między nami. Wtenczas nikt czoła podnieść się nie ośmieli i oba węzłem zgody połączeni, straszni będziemy wrogom...
Rzucił się Zbigniew na pierś ojca i z prawdziwem uniesieniem ściskał rękę królewską.
— Chodź Bolesławie — zawołał Herman — pogodzić się z bratem.
— Nie chcę — odpowiedziało dziecię — dawniej go o pożyczenie sztyletu prosiłem. Teraz jeśli mi go daruje, może się z nim pogodzę.
— I ty także wszczynasz kłótnie — zawołał nieszczęśliwy monarcha, i łza smutku spłynęła na głowę Zbigniewa, który po chwili pożegnawszy ojca, wyszedł z Mestwinem.


ROZDZIAŁ III.
Walter pojął Aldonę. Niemcy, wy pewnie myślicie,
Że tu koniec powieści; w waszych miłosnych romansach,
Gdy się rycerze pożenią, kończy trubadur piosenkę.
Wallenrod . . .

Zamek księcia Zbigniewa niedaleko Płocka, wznosił się nad brzegiem szerokiej Wisły. Znacznie oddalony od królewskiego, wystawiał widok warowni opatrzonej we wszystkie wojenne porządki. Z jednej strony rozległa rozciągała się równina. Z drugiej zaś toczyły się fale poważnej rzeki, w oddaleniu ukazywał