Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/264

Ta strona została przepisana.

walących się namiotów i wyrzucanych z nich zbroi przez krzyczących żołnierzy. Błądząc przez długi czas, doszedł nareszcie otwartego miejsca, gdzie już kilka tylko namiotów pozostawało. Siedział tam na koniu młodzieniec w bogatej zbroi i ręką wskazywał otaczającym sługom, przeznaczoną każdemu z nich pracę. Naokoło stali w ozdobnych pancerzach rycerze, z których jeden często rozmawiał z siedzącym na koniu, a drugi już starzec pochyliwszy głowę, zdawał się dumać głęboko. Zbliżył się do tego grona Krystyn z Mortoga i gniewnym głosem zawołał:
— Na wszystkich czartów służących pod znakami szatana, powiedzcie mnie, gdzie ten książe Mieczysław? Od godziny go szukam i znaleźć nie mogę.
— Czego żądasz od niego — odpowiedział młodzieniec, zwracając oczy smutkiem przyćmione na rycerza, którego twarz zarumienioną pokrywały krople sączącego się potu.
— A co tobie do tego? — odparł Krystyn — powiedz mi tylko, gdzie namiot księcia, wszystkich się pytam, a nikt mi dotąd nie odpowiedział.
— Któż cię przysyła? — zapytał powtórnie mąż siedzący na koniu.
— Już mi cierpliwości nie staje: — krzyknął Krystyn, wyrywając miecz z pochwy — mów gdzie Mieczysław, bo inaczej stawię się przed nim z twoją krwią na moim pałaszu.
— Jeśli więc tak pragniesz wiedzieć, gdzie książe Mieczysław, powiem ci, że tu jest i że ja nim jestem.
— Przepraszam, — wcale niezmieszany zawołał Krystyn — przepraszam, mości książe, alem niecierpliwy zwyczajnie. Przysyła mnie książe i pan mój Zbigniew, zowię się nawiasem Krystyn z Mortoga, i nie jednego z twoich żołnierzy zabiłem. A więc pan mój i książe zaprasza cię dzisiaj z wszystkimi panami na biesiadę. Winem rozlew krwi zakończycie, a pokojem miłą mi nadewszystko wojnę. To niegodziwem