Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/266

Ta strona została przepisana.

Ulrycha, zaczął z nim długą rozmowę o sztuce wojennej, odwilżając usta wybornem winem.
W północnej wieży, na wysokiem piętrze był niewielki pokój, w którym siedział teraz starzec otoczony mnóstwem ksiąg i narzędzi. Często kiedy wszystkie światła w zamku pogasły, migał się tam jeszcze przez żelazne kraty kaganiec, oświecający mozolne mędrca prace. Schylony nad trudnem do wyczytania pismem, lub z piórem w ręku, dochodził on przyczyn poruszających ludzkie ciało i skutków nań od innych przedmiotów wywieranych; właśnie teraz w naukach starał się odkryć nową dla cierpiących ulgę, i co chwila ciężkie książki dźwigał z ziemi i przewracał ich pergaminowe kartki. Przed nim na stole, leżały ciężkie kości i trupia głowa. Dalej świeciły przy promieniach słońca przez okno się przedzierających, noże i kleszcze rozmaitej wielkości, ogromna szkatuła napół roztwarta rozliczne ukazywała narzędzia, a u stóp Abrahama z Hamburga rozciągniony był na podłodze trup zabitego w oblężeniu żołnierza, obłożony woniami i korzeńmi. Przy ścianach stały rzędem oparte ciała poległych wojowników, obwinięte w zasłony napojone ostrymi płynami, oddalającymi od nich zepsucie śmierci i skutki czasu. Dwie szafy strzegły drzwi napół roztwartych, któremi właśnie teraz wychodził młody sługa i zarazem uczeń Abrahama, chcący po długich pracach na wolnem odetchnąć powietrzu; pomimo rozkazu nauczyciela, zostawił flaszki rozłożone po wszystkich kątach i szybkim krokiem się oddalił.
Wkrótce potem ciężkie stąpania słyszeć się dały po schodach wiodących do mieszkania lekarza, a on jednak nie odwrócił głowy i oczu nawet nie podniósł. Po kilku chwilach wszedł Mestwin z uśmiechem posępnym na ustach, ale obrócony tyłem mędrzec nie zważał na jego przybycie.
— Witam cię — rzekł rycerz.
Te słowa nie otrzymały żadnej odpowiedzi.