Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/27

Ta strona została przepisana.

widziano w nim żadnego światła, tylko w jednem oknie migał się kaganiec i małą część murów przeciwległych bladawo oświecał, i jeden tylko człowiek przechadzał się po dziedzińcu, uderzając pałaszem o kamienie po ziemi rozrzucone. Słyszał on dzwony kościoła katedralnego, ogłaszające czas przeznaczony na spoczynek; a jednak pozostał i wciąż szerokiemi kroki w różnych kierunkach dziedziniec zamkowy okrążał.
Wtem silny choć cichy głos zawołał: — Gierdo! — a natychmiast się odwrócił, pobiegł do bramy, mniejsze drzwi w murze otworzył i wypuścił męża wysokiego wzrostu i pięknej postawy.
— Stój na warcie, Gierdo — rzekł — a ktokolwiek tu przyjdzie, możesz go posłać do piekła.
— Dobrze, potężny mój panie — odparł sługa i podniósł ciężki topór — nieraz on mi już podobne wyświadczał usługi. Wypełniłem twoje rozkazy, córkę moję, Katarzynę, posłałem na usługi tej urodziwej pani, którą tu przywieźli. Ale gdyby szło, potężny panie, o jakie morderstwo, lub otrucie, lub zdradę, mnie wyznacz, córki mojej nie namawiaj, bo serce jej dotąd czyste, jak serce anioła niebieskiego.
— Milcz, nie myślę nawet o tem — odparł Zbigniew, którego czytelnicy zapewne poznali. Oddalił się, rzuciwszy kilka sztuk srebra usłużnemu mordercy i wszedł do zamku. Doskonale znał drogę i pomimo ciemności doszedł bez żadnego przypadku do komnaty, którą smutny kaganiec oświecał. Nie zastał tu nikogo, a zapaliwszy pochodnię szedł dalej. Bladość jego licom zwyczajna, zamieniła się w żywy radości i spełnionych życzeń rumieniec. Ogniste czarne oczy pałały miłością, kształtny i bogaty strój, na pół ciemnym zakryty płaszczem, dodawał mu jeszcze piękności. Miał on na głowie aksamitną czapkę okręconą kilka razy łańcuchem złotym, spiętym drogim nad czołem kamieniem, zpod którego białe wznosiły się pióra. Na piersiach nosił kolczugę aż do kolan spadającą, której