którego kilka tylko śmielszych światła dochodziło promieni, stał wysoki mężczyzna w ogromnym czarnym płaszczu, często chował się za filarami, choć ta ostrożność niepotrzebną była, gdyż nikt nie myślał opuściwszy środek sali, świetnej przepychem i blaskiem pochodni, pogrążać się w jej ciemne i żałobne zakątki. Bezpiecznie więc mógł mąż nieznajomy z obranego stanowiska poglądać na osoby stół biesiadniczy otaczające, kilka razy zwrócił oczy na Mieczysława z Hanną rozmawiającego. Wyrazów niepodobna mu było dosłyszeć dla szmeru i odległości, lecz rumieniec księcia, gwałtowne jego poruszenia oznaczały niezgasłą namiętność coraz więcej żywości nabierającą, a wtenczas mąż czarny podniósł rękę i sztylet wyrwał z pod płaszcza, ale nim do ostrza go z pochwy wyciągnął, znów schował i tylko strasznym spojrzał wzrokiem na księżnę, tak strasznym, że mógłby życia istotę w martwego trupa przemienić; wnet jednak potem oczy odwrócił w inną stronę, jak gdyby popędliwej chciał uniknąć pokusy, i oparłszy się o kolumnę, choć jego lica bladły i rumieniły się naprzemian, stał w milczeniu. Jej godziny już w jego myśli były liczone; właśnie teraz wznieśli słudzy ciężkie: srebrne półmiski, i złożyli je na uginającym się pod naczyniami stole.
Wtenczas Mestwin w imieniu księcia Zbigniewa i małżonki jego, zaprosił Mieczysława do biesiady, a następnie wojewodę krakowskiego i pana Ciechanowa. Do Skarbimira nie raczył i słowa przemówić. Najwyższe siedzenie pana zamku próżnem zostało, niższe nieco zajęła księżna, z drugiej strony książęcego krzesła zasiadł Mieczysław, a przy samej Hannie posadzono Wszebora, po nim następował Sieciech, dalej rycerze domu Zbigniewa, a na samem końcu Jarosz z Bardanem zajęli miejsca. Mestwin nie usiadł, ale zatrudniał się porządkiem całej biesiady.
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/273
Ta strona została przepisana.