Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/278

Ta strona została przepisana.

i rozpaczą, już zaczynającą nim miotać, odwrócił się książe i ujrzał żonę, ostatnie tchnienie wyziewającą na jego drżącej dłoni. Jeszcze chwilowy uśmiech słodyczy okrasił twarz smętną, napiętnowaną zgonem, modlitwa krótka jak myśl przemijająca, ale czuła jak pierwsze westchnienie miłości, wzniosła się ku Niebu, poprzedzając czystą duszę, która już opuściła martwe ciało Hanny z Ciechanowa, choć jej śnieżna ręka jeszcze przedłużonem ściśnięciem, żegnała się z dłonią tyle razy dla niej w srogie uzbrojoną żelazo.
Ten widok zwątlił całą siłę Zbigniewa i już schyliwszy się ku ziemi, miał upaść bez zmysłów, kiedy przedłużony, okropny uśmiech wyrwał go z słabości.
Podniósł oczy, ujrzał twarz Mestwina, a cała wściekłość zdradzonej miłości na nowo podżegnęła osłabłe piersi. Skoczył do Mieczysława, którego prawica trzymała napół wydarte z pochwy żelazo. Podniósł sztylet i trzymał go w górze nad głową śmiertelnego wroga, i oczy zatopił w bladawem jego licu, ale wtem rozciągnął się na ziemi syn Bolesława, rzucił raz jeszcze dumnym naokoło wzrokiem, a potem skłonił młodzieńcze skronie i przynajmniej zgonem z kochanką połączony, skonał.
Wszyscy w osłupieniu i trwodze patrzyli na tak niespodziane i okropne zdarzenie. Nikt podczas mąk obojga nieszczęśliwych, nie pomyślał o ich pomszczeniu, jak gdyby do swoich miejsc przykuci, spoglądali z przerażeniem na młodość opuszczającą ziemię, na piękność przyćmioną boleściami, na wściekłość księcia i zimną rozwagę Mestwina; lecz kiedy wszystko się zakończyło, jak gdyby piorunem uderzeni, porwali się z dotychczasowego odrętwienia. Pierwszy Sieciech dawszy znak Jordanowi, dobył ogromnego miecza i zmierzając wprost ku księciu, zawołał:
— Zbigniewie! zerwałeś wszystkie związki łączące poddanego do syna monarchy, umieraj więc z mojej ręki.