pierścienie ze świetnej wyrobione stali, błyszczały tysiącznemi połyski. U pasa wytwornie tkanego złotem i srebrem, wisiał z jednej strony miecz nigdy nieopuszczający boku pana, z drugiej tkwił sztylet z kosztowną rękojeścią. Złote ostrogi zdobiły bóty z giętkiej skóry, pokrywające stopy, które nieraz wśród pocisków i szczęku broni, wdarły się na wysokie wały i najeżone rycerzami mury. Złoty łańcuch, oznaka godności rycerskiej, błyszczał na piersiach. W takim więc ubiorze szedł książe Zbigniew na spełnienie czynu, usprawiedliwiającego po części porwanie córki bez zezwolenia ojca.
Liczne komnaty, któremi przechodził, smutny wystawiały widok. Znać było, że już nikt ich nie zamieszkał oddawna, a nawet w tej swego zamku nigdy nie przebywał Zbigniew i nigdy nie przyjmował gości. Te pokoje smutne, niezamieszkane, bronią i orężem rozwieszonym po ścianach, nie zabawy, ani wesele, ale srogie mordy i klęski przypominały. Tu szyszak rdzą pokryty z żalem odpierał promienie pochodni, niemogące jak dawniej promieni z niego wydobyć, tu zbroja okryta kurzem na rogu jelenim wisiała. Tam znowu miecz poszczerbiony dowodził, że wytrwał długie wojny, tam kopia oparta o ścianę zdawała się żałować, że teraz w nieczynności zapominając o bojach, musi się stawać pastwą zepsucia i czasu. Przybył nareszcie nasz bohater do szerokiej komnaty, żadnego niemającej wyjścia ale dobrze znajomy tajemnic swego zamku, zbliżył się do ściany i pchnął silną ręką żelazny gwóźdź, na którym wisiały rycerskie rękawice. W mgnieniu oka otworzyły się drzwi tak przystające do ściany, że niepodobna było ich rozeznać. Odkryły się wschody na dół zstępujące, poszedł niemi Zbigniew i po niejakim czasie dostał się do komnaty błyszczącej świetnemi obiciami i mnóstwem lamp srebrnych, u sklepionego sufitu zawieszonych.
Siedzenia, krzesła, stoły, największym wyrobione kosztem ozdabiały salę podpartą rzędem marmurowych
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/28
Ta strona została przepisana.