Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/281

Ta strona została przepisana.

z przerażeniem wtenczas uczuł krew, gwałtownie we wszystkich jej żyłach bijącą, i widział płomienie choroby coraz bardziej ogarniające twarz, do róży dawniej podobną. Najczulszemi wyrazami zaklinał oblubienicę, ażeby się nie oddawała rozpaczy, choć nie znał jej przyczyny, prosił o wytłómaczenie tak nagłej słabości.
— Wczoraj — rzekł — tak piękną, żywą, tak wesołą byłaś.
— Bo wczoraj jeszcze ojca miałam — odparła Katarzyna.
— Któż go zabił, kto? — krzyknął Henryk wzniesionym głosem — mów, a znajdziesz mściciela.
Wskazała dziewica na leżący szyszak, i nie mogąc dalej mówić, schyliła twarz rozognioną na miękkie wezgłowia.
Podniósł Henryk szyszak i sztylet. Ten ostatni niemieckiego był kształtu i po pilnem przejrzeniu spostrzegł na nim wyrytego węża.
— To oręż Mestwina — zawołał.
— A to szyszak mojego ojca — odparła Katarzyna i posępnie spojrzała wokoło — mojego ojca, tak, ten, który mi dał życie, który własne tyle razy dla Zbigniewa narażał, taką nagrodę odebrał z rąk Mestwina, przyniósł mi dzisiaj żołnierz ten hełm znaleziony na brzegu Wisły obok sztyletu.
— Zapewnie go opuścił Niemiec, zadawszy cios śmiertelny, a ciało pchnął w rzekę — przerwał Henryk, wpatrując się w szyszak, okryty czarnej krwi plamami.
Katarzyna znów wpadła w obłąkanie, i z niewinnej, wesołej dziewczyny, słaby tylko ślad pozostał na ustach, które wśród płomienistych rysów twarzy, rozognionego wzroku, przeszłych błogich chwil piętno zachowały.
— Droga, ulubiona kochanko, — zawołał Henryk, zbliżywszy się do łoża — nie rozpaczaj, oddal od siebie okropne obrazy. Postradałaś ojca, ale ja ci