Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/287

Ta strona została przepisana.

Niektórzy utrzymywali, że syn Bolesława został na godach u brata jego, ale dlaczegóż, pytali się drudzy, wyłączył Zbigniew od nich Sieciecha? dlaczegóż przybiegł dawny giermek księcia wśród nocy do miasta i obudziwszy śpiących żołnierzy poleciał na ich czele, a kilka chwil później wrócił? To wszystko szerokie otwierało pole domysłom, to bliższym, to dalszym od prawdy. Ta niepewność była skutkiem ostrożności Sieciecha, który oczekując biskupa Stefana, zabronił towarzyszom odkrywać zdarzenia tak okropnego i tyle nieszczęśliwych skutkow pociągnąć mogącego. Smutek jednak rozlany po twarzy Henryka z Kaniowa, wymowniej od słów oznaczał stan jego serca, stąd niektórzy dziwne i rozmaite wyciągali wnioski, a wszyscy gotowali się do odebrania wieści o wielkiem nieszczęściu.
Już noc nadeszła i deszcz jesienny zaczął spadać na ziemię, wiatr silny pogasił kagańce palące się przed bramą królewskiego zamku, i w zupełnej pogrążył go ciemności. Rzadko kto tamtędy przechodził i ulice bezludne smutnem ciągnęły się pasmem czarnych domów, oblanych rzęsistemi potokami. Wewnątrz zamku nie widziano już światła oprócz w jednej z komnat, w prawem skrzydle leżących. Tam bowiem nietylko lampa świeciła, ale oprócz niej jeszcze zapalony w szerokim kominie ogień buchał jasnym płomieniem. Przy ognisku siedział w krześle wojewoda krakowski, z puharem w ręku, za nim stał Wolimir z Moskorzewa, którego wesołość i zwyczajne żarty nie mogły pobudzić już do śmiechu dumającego Sieciecha, trochę dalej Skarbimir z Gulczewa, małemi błyszczącemi oczyma wpatrywał się niewzruszony w twarzy towarzyszów, jak gdyby chciał koniecznie domyśleć się ich uczuć.
— Dobrze się stało — rzekł Wolimir — żeśmy wyprawili starego Wszebora do Ciechanowa, bo cóżby tu robił?