Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/290

Ta strona została przepisana.

serce. Krew w żyłach się ścięła, i przez chwilę nie nie wiedział, nie nie słyszał. W obłędzie i zamęcie wyobrażeń zdawało mu się, że już ziemię porzucił, i cierpi męki piekła, których tak za życia się obawiał, a tymczasem książe Zbigniew wciąż klęczał u stóp jego, i czekał ostatniego wyroku, choć i on zapewnie w okropnem był położeniu; zachował jednak całą spokojność i pewny rodzaj dumy, pochodzącej z uczucia dopełnionej bez obawy trwogi i powinności, błyszczał na ponurem czole jak ostatni promień zachodzącego słońca, który czarne przedzierając chmury, jeszcze raz żegnał się z zieloną łąką i srebrnym strumieniem.
Wtem wrócił do życia król Lechii, a zarazem do najsroższych cierpień, ujrzał przy sobie syna i z drżeniem odsunął krzesło, wyciągnął bladawe ręce, twarz odwrócił, i pamięć na brata, którego syn zginął, na nieszczęśliwego Wszebora, któremu daremno sprawiedliwość obiecywał, zajęła zupełnie jego umysł. Zdało mu się, że występki syna nań spadną w dniu ostatecznego sądu, i że Bóg sam każe mu Zbigniewa ukrócić.
— Morderco! — zawołał — precz z moich oczu; bez woli ojca, sprzecznie z chęcią narodu pojąłeś za żonę oblubienicę brata, by potem potargać związki święte przed Niebem, godną piekła zbrodnią. Wyrzekam się imiona ojca, nie znam już ciebie, oddaję cię Boskiej i ludzkiej sprawiedliwości, nic cię nie ochroni od wyrzutów i zgryzot. Rycerzem, księciem być już przestajesz, spadłeś poniżej człowieka. Dzieci cię palcami wytkną, wołając: to morderca brata i żony. Zginiesz marnie, przepowiadam ci, zginiesz od żelaza zabójcy, zginiesz z najbliższej ręki, Bóg odwraca oblicze od ciebie, a ja cię przeklinam...
Lecz jak tylko wyrzekł to słowo wyroczne, zatrzymał się jak gdyby sam nie wierzył sobie, spojrzał na księcia, a kiedy ujrzał szlachetną jego postawę,