Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/292

Ta strona została przepisana.

Zatrudnij się, wojewodo krakowski, pogrzebem tych, co mnie zdradzili, ich ciała leżą w biesiadowej sali.Takie zlecenie daje ci syn twojego króla, odjeżdżając na Pomorze.
Wszyscy milcząc i osłupieni, słuchali tego głosu, który tyle razy grzmiał w bojach, a teraz jeszcze po najokropniejszych wypadkach nie z swojej mocy nie stracił, a choć brzydzili się widokiem tak okrutnego człowieka, choć się już zdawało, że patrzą na poświęconą sprawiedliwemu gniewowi niebios ofiarę, przejęci śmiałością nie śmieli ani odpowiedzieć, ani najmniejszem nawet poruszeniem wewnętrznych uczuć wyjawić.
Zostawił ich książe, i tym samym poważnym, którem wszedł krokiem, oddalił się od wojewody, dosiadł konia czekającego nań przy bramie, i puścił się wśród ciemności dobrze znaną drogą do swojego zamku.
Stały już tam pod bronią szeregi mające towarzyszyć księciu w dalekiej drodze. Nielicznemi pochodniami oświeceni żołnierze, podobni byli do czarnych duchów oczekujących na zdobycz, a kiedy Zbigniew wleciał między nich na rumaku pianą, okrytym, kilka tylko okrzyków: niech żyje nasz książe, zmieszało się z świstami wiatru. Jordan i Krystyn objęli dowództwo nad hufcami porzucającemi zamek, który przez trzy miesiące był świadkiem ich poświęcenia dla pana i dzielnej odwagi.
Książe odmienił konia i naprzód wyruszył. Mówili później żołnierze, że choć wiatr gwałtowny i ciemność wydzierały ich uszom głosy; a oczom przedmioty, niezawodnie zdało im się, jakoby Zbigniew westchnął odjeżdżając, i wyciągnąwszy ręce, załamał je z rozpaczy. Pochodnia przez jednę tylko chwilę oświeciła twarz jego, a choć błyszcząca przyłbica nie kryła liców, odbił się promień o coś świetlnego na nich, i przez chwilę tylko zdała się ta twarz okryta jaśniejącemi łzami.