Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/294

Ta strona została przepisana.

brzmiały; z drugiej zaś strony z dziedzińca zamku, wznosiły się smutne śpiewy księży i zakonników. Setne pochodnie czerwonawego dymu obłokiem przesłonięte, błyskały nad murami i basztami. Czarna chorągiew zatknięta na wieży, niewzruszona stała, bo najmniejszy nawet powiew wiatru, cichości i spokojności nie przerywał. Uroczysty zapewne był obraz roztaczający się przed okiem widza. Tu tłumy ludu w bojaźliwem milczeniu, tam gmach żałobny oświecony światłem żałoby i uwieńczony sztandarem śmierci, pienia unoszące się po powietrzu, dochodziły uszu otaczających. Nie były to lekkie, wesołe pieśni przy godach lub świętach używane, ale surowe, uroczyste tony, wznoszące się ku niebiosom za duszami, które porzuciły ziemię; było to harmonijne wynurzenie żalu, bardziej do ogólnego jęku niż do śpiewu podobne. Ruch nadzwyczajny ukazywał się w zamku, wszędzie biegali słudzy, księża, rycerze, wodzowie, a nareszcie za znakiem danym z wieży, zaczął się smutny obrzęd pogrzebu Hanny z Ciechanowa i Mieczysława.
Najprzód z bram zamkowych wyszedł arcybiskup Stefan, ze zgrozą na czole a krzyżem złotym w rękach; za nim tłoczyło się mnóstwo zakonników i duchowych, a każdy z nich trzymał pochodnię. Posuwali się krok za krokiem, odmawiając modlitwy głosem poważnym i smutnym; dopiero za nimi okazywały się mary, na których wierni, starzy żołnierze nieśli syna tego, pod którym Kijów zdobyli. W zupełnej zbroi leżał młodzieniec i z spuszczoną przyłbicą, bo aż zanadto okropne ślady zostawiła trucizna na jego twarzy, ręce w krzyż złożone trzymały rękojeść miecza, który tyle razy zwycięski, szedł dzielić los pana w zimnym grobie.
Stąpał za ciałem księcia, dzielny jego rumak pokryty całkiem czarną zbroją, a prowadziło go czterech giermków w żałobie. Dalej szedł orszak żołnierzy z spuszczonemi dzidami i w ciemnych pancerzach.