Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/30

Ta strona została przepisana.

wnych wzruszeń, doznanych od dni kilku, ale już z tą bladością mieszał się powracający rumieniec, który zwyczajnie boskie jej wdzięki umilał.
Słodycz nadludzka odbijała się w niebieskich oczach i nadawała uśmiechowi jej twarzy powab wszystko pociągający. Znać jednak czasem było we wzroku, że duma nie opuściła córki Wszebora, i że pani Ciechanowa, przyszła żona księcia polskiego, czuła swoję godność, czuła że jej się należą hołdy i poszanowania, i to jej spojrzenie nieraz odparło lekkomyślne słowa Mestwina, nieraz pokryło zmieszaniem bezwstydne jego czoło. Za ujrzeniem Zbigniewa powstała, zdało się, jak gdyby chcąc się rzucić w jego objęcia, wstrzymała się nagle i poważnym wyrzekła głosem:
— Zbigniewie! wykonywam com ci obiecała, oddając ci rękę i świadczę się Niebem, jak i tobą szanowny kapłanie, że z własnej to czynię woli. Niech więc kara moich grzechów na mnie tylko spada. — To powiedziawszy, zbliżyła się do Zbigniewa, i poglądając na młodzieńca okiem pełnem miłości. — Za chwilę będę twoją żoną — rzekła — za chwilę Hanna wieczną przysięgnie wiarę, którą już ci oddawna w sercu przyrzekła.
— Hanno! — zawołał książe podaj mi rękę i klęknijmy u stóp ołtarza, odtąd nic nas nie rozłączy.
Podczas obrzędu ślubnego stał Mestwin niewzruszony. Przewidywał on nieszczęścia mające wypłynąć z tego kroku, i niechętnem patrzał okiem na czyn Zbigniewa. Ale kiedy zwracał wzrok na kapłana, oczy jego wyrażały coś zgubnego i okropnego, choć nie znać było w nich ani niechęci, ani gniewu, owszem zdawało się, że zimny rozmysł jego zamiarami kierował. Przy końcu modlitw podczas ślubu odmawianych, wyjął sztylet i oglądał go z spokojną rozwagą, potem zbliżył się do księcia i Hanny odchodzących od ołtarza i oddawszy głęboki pokłon, rzekł:
— Przyjm pani moje usługi, przyjm usługi tej ręki nawykłej do bronienia twego męża.