Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/302

Ta strona została przepisana.

ale niech wasze usta szyderczego śmiechu nie przybierają, niech wasze oczy wzrokiem pogardy na mnie nie patrzą. Nie róbcie sobie znaków, bo nie przed waszą uległem przemocą, bo nie wasz oręż mnie przeraził; ale uczucie powinności usta mi rozemknęło... Słuchajcie. —
Tu dopiero zaczął opowiadać znajome nam wypadki, wyjawił przyczynę śmierci księżnej i Mieczysława, usprawiedliwił Zbigniewa, Mestwina uniewinnić się starał wystawując szał namiętności, który go opanował, i nie zostawił żadnej rozsądnej myśli miejsca w jego duszy. Wszyscy w podziwieniu i trwodze tych słów słuchali, spoglądając na człowieka, któremu w samych zbrodniach pewnego rodzaju szlachetności i cnoty odmówić nie mogli.
Ulrych skończywszy mowę, schylił czoło i przez chwilę dumał głęboko, a potem prosił, by mu zdjęto okowy. Na znak Biskupa uwolniono go od kajdan, a młodzieniec z dumą zrzuciwszy żelazne łańcuchy, zbliżył się do Sieciecha.
— Panie krakowski, — rzekł smętnym głosem, wznosząc ramię pozbawione ręki — tobiem winien okropną ranę, wytrąciłeś mi oręż na wieki i z nim sławę mnie czekającą. Kto w tych wiekach niezgód i zaburzeń zechce spojrzeć na nędznego kalekę ogołoconego z prawicy? nikt okiem litości nawet na mnie nie spojrzy i nie żądam litości. Zawód mój zakończył się na ziemi. Cięcie twojego miecza oddzieliło mnie od chwały a zarazem od Życia; a jednak nie czuję zemsty ku tobie, zrzuciłem z serca ogromny ciężar i ta rana mniej mi dolega. Lecz może jeszcze potrafię się dobić sławy — dodał jak gdyby wracała nadzieja do jego serca — pozwólcie mi tego miecza, spróbuję nim władać lewą ręką.
Jeden z przytomnych ze łzami w oczach podał mu oręż.