Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/305

Ta strona została przepisana.

który się zatrzymał, by jak się zdawało zaczekać na człowieka schodzącego w oddaleniu z spadzistej skały. Jeździec i rumak długą zmęczeni byli drogą, bo pierwszy nieustannie pot z czoła ocierał, a drugiego całkiem biała piana pokryła. Za siodłem leżał mały tłómoczek, zawierający zapewnie ubiór i żywność rycerza, a blizko lewego strzemienia wisiał topór, używany w ówczesnych bojach. Zbroja pokrywająca nogi młodzieńca, błotem zbryzgana, dawny połysk straciła, kiedy tymczasem pancerz jaśniał stalowemi na nim wyrobionemi ozdoby. Twarz jego choć nosiła znamiona znużenia, wyrażała oprócz tego jakąś ciężką tęsknotę, połączoną z piętnem niestartej woli. Hełm w kilku miejscach porysowany nadybanemi w podróży gałęźmi, dziwne miał znaki, bo wśród trzech piór białych, połamanych i kurzawą okrytych tkwił pukiel czarniawych włosów zeschłą krwią zbroczony.
Poglądał rycerz w górę, jak gdyby chciał poznać ile chwil do nocy nie dostaje, to znowu wyciągał rękę i wołał do siebie znakami, niedalekiego już wędrowca. Im bliżej tamten przystępował, tem chciwiej młodzieniec zatapiał w nim oczy i starał w sobie dawne obudzić wspomnienia. Nieznajomy ubrany po myśliwsku rączym postępował krokiem, trzymając ogromny łuk w ręku. Kołczan wiszący z tylu, wypróżniony był do połowy z grotów, a ogromny szary orzeł zarzucony był przy nim. Twarz myśliwca spalona od słońca, wyrażała pewien rodzaj niedbałej o nic odwagi. Już tylko mały rów dzielił go od rycerza, kiedy ten wykrzyknął:
— Witam cię, Krystynie z Mortoga.
Zdumiony Krystyn zatrzymał się na chwilę a potem zawołał:
— Niech mnie tysiąc Prusaków posiecze, jeślim cię już gdzie nie widział? Kto jesteś? Skąd! ach! wiem, nie nie mów, wiem. Henryk z Karnowa, z Karnowa lub coś podobnego.