Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/32

Ta strona została przepisana.

razy wyrwać się z tego przykrego położenia, ale jak gdyby przykuty pozostać musiał na miejscu, głowę oparł o ołtarz, przed którym niedawno najżywsze czuł szczęście, i pogrążony w rozpaczy, zapomniał o żonie. Zamknął oczy, nie mogąc znieść światła błyszczącego w kaplicy oświeconej licznemi lampami, których blask podwoił się odbity od bogatych naczyń i złotych krzyżów. Dopiero usłyszane kroki Mestwina wróciły mu przytomność i wstydząc się słabości, porwał się z miejsca, a udając najżywszą radość, poszedł ku niemu.
— A cóż — zawołał — czy pomogło srebro, czy nie wyda tajemnicy?
— Naco — odparł ze zwyczajnym uśmiechem Mestwin — naco tak drogiego używać kruszcu, kiedy nierównie podlejszym można wymódz milczenie i wieczne milczenie? — To mówiąc, pokazał Panu swemu sztylet z którego krew świeżo wylana kroplami spływała.
— Niepotrzebna zbrodnia — rzekł ozięble Zbigniew, który już odzyskał był moc duszy.
— Niemałą jest rzeczą życie człowieka — rzekł Mestwin — i gdyby nagła nie wymagała tego potrzeba, nie byłbym dni jego skracał.
— Mestwinie, zazdroszczę ci tak zimnej krwi, tak zimnego serca!
Po tych słowach, roześmiał się Mestwin i pytał Zbigniewa o rozkazy, mówiąc, że zapewnie teraz zechce sam pozostać.
— Wyszlij natychmiast gońców, Mestwinie, — zawołał książe — do moich ludzi, do moich zamków, do moich przyjaciół; niech zaraz siadają na koń i tu przybywają. Trzeba nam się przygotować na wszelki przypadek. Może za kilka dni krew na tych dziedzińcach lać się będzie.
— Jużem wszystko przewidział i wszystko poczynił. Jutro, najdalej pojutrze ten zamek napełni się ludźmi gotowymi umrzeć za księcia mego i pana. Ale najlepiej trzymać wszystko w skrytości i nikomu nie