Upadł Mestwin a książe umoczył w krwi jego włosy brata, lecz nie mogąc dłużej znieść widoku umierającego człowieka, którego tak długo uważał za przyjaciela, chciał odejść kiedy Mestwin dobył głosu z przebitych piersi.
— Zbigniewie! zaklinam cię na męki piekła, dobij mnie.
Pierwszą myślą księcia było uczucie litości, lecz stanął mu w pamięci obraz przeszłej nocy widziany i odsunął rękę od sztyletu, odwrócił oczy i spiesznie się oddalił...
∗
∗ ∗ |
Na brzegu Czarnejwody stał rycerz na koniu. Słońce już wzbiło się w górę, a on niewzruszony zdawał się czekać na kogoś, błyszczała jego zbroja, a rynsztunek cały dowodził, że się do długiej przygotował podróży. Często zwracał niespokojny wzrok na drugą stronę rzeki i wlepione tam trzymał oczy, jak gdyby chciał przebić lasów gęstwiny. Często natężał ucho, przysłuchując się dalekim głosom, lecz nic nie słyszał oprócz krakania drapieżnych ptaków lub ryku zwierząt. Nareszcie bystrem okiem dostrzegł zbrojnego męża wychodzącego z pomiędzy ostatnich drzew boru. Natychmiast żywem rumieńcem okryły się jego lica i konia na sam brzeg skierował.
Wtem z przeciwnej strony wsiadł rycerz w łódkę i poznał go Henryk z Kaniowa, a wtenczas nie mogąc wstrzymać niecierpliwości, ubódł dzielnego konia ostrogą i rzucił się w rzekę. Płynący rumak z odważnym jeźdźcem podnosił czoła nad falę, jak gdyby się chciał im urągać. Zagrzewał go Henryk słowami i głaskaniem, a koń dumny z swego ciężaru prędkim biegiem przecinał wody. Spotkała się łódka z, Henrykiem w połowie rzeki, i mąż na statku w zamyśleniu siedzący wyciągnął rękę i oddał jeźdźcowi pukiel krwią świeżą zlany. Uchwycił go Henryk, przycisnął