Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/33

Ta strona została przepisana.

nie wyjawiać, może przejdzie burza i nie rzuci piorunu, o czem jednak bardzo po wczorajszych pogróżkach wątpię.
— Nieoszacowany przyjacielu! — krzyknął Zbigniew; rzucając się w objęcia Mestwina — odprowadź mnie do: pokoju żony.
Książe polski wziąwszy za rękę rycerza, udał się do pięknej Hanny. Zastał ją klęczącą przy obrazie Matki Zbawiciela. Za przybyciem męża powstała i pospieszyła na jego przyjęcie.
— Zbigniewie, nieznana trwoga opanowała me serce, całą mą duszę przeraziła. Czy nie spotkało jakie nieszczęście sługę Bożego, który przed chwilą połączył nas na zawsze?
— Nie wiem — odparł Zbigniew — słyszałem jakiś łoskot.
— Zapewnie, pani — przerwał Mestwin — łoskot sprawiony rzuconemi pieniędzmi do Wisły przez tegoż sługę Bożego, który mi odpowiedział, że nie potrzebuje zapłaty dla zachowania tajemnicy.
Słowa Mestwina, szyderczym wyrzeczone głosem, nową bojaźnią napełniły serce Hanny. Wtem zbliżył się do niej rycerz niemiecki i uklęknąwszy przed nią, zawołał.
— Witam cię księżno, witam cię moją panią, — i śmiałą rękę wyciągnął po rękę córki Wszebora.
Odskoczyła w tył o kilka kroków Hanna, ale Zbigniew prosił ją, by dała ten dowód łaski najwierniejszemu przyjacielowi.
— Chyba dla ciebie uczynię tę ofiarę — odparła księżna oddając swą rękę rycerzowi, który ją, z taką siłą do ust przycisnął, że aż krzyknęła przerażona Hanna, ale w tym krzyku znać było przerażenie pomieszane z pogardą. Zrozumiał ten głos Mestwin, ścisnął usta, powstawszy, oddał głęboki pokłon i odszedł. Została się Hanna sama ze Zbigniewem.