Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/41

Ta strona została przepisana.

tylko złotem i drogiemi kamieńmi błyszczał na wyschłej jego ręce.
— Siadaj, potężny panie z Gulczewa i innych włości — rzekł Mieczysław wskazując niższe od swojego siedzenie. Wszebor powitał go prawie nieznacznem schyleniem głowy, a Skarbimir głęboki oddawszy pokłon, usiadł z uniżonością dowodzącą, iż czuje, że jest w przytomności księcia krwi królewskiej, ale w chwili kiedy Wszebor i Mieczysław od niego wzrok odwrócili, żywe jego oczy pokój przebiegły, uśmiech chwilowy zbladłe rozszerzył usta i najwyrachowańsza chytrość odbiła się na zwierciadle duszy — na zwiędłej jego twarzy.
— Najjaśniejszy książe — ozwał się nareszcie — za dobry jesteś na sługę swego, wołając nań tak pysznem imieniem. Ubogi jestem, i łaska tylko króla mnie wywyższyła. Zato też codzień, pomimo lichego majątku, daję na mszę, prosząc Niebios o zachowanie tak dobrego i mądrego pana.
Uśmiech niedowiarstwa był jedyną odpowiedzią, Mieczysława.
Skarbimir drugi jeszcze głębszy pokłon oddał Mieczysławowi, który znowu nic nie odpowiedział; więc brwi zmarszczył i poszedł do blizkiego okna.
— Ale — dodał Skarbimir — Nieba usłuchały gorących prośb grzesznika i dzisiaj jeszcze raczył mnie oświecić, Tak, mam pewne wiadomości o Hannie z Ciechanowa.
Te ostatnie słowa tak cicho wyrzekł, oglądając się na wszystkie strony, że ledwo je Mieczysław usłyszał; ale jak tylko imię kochanki obiło się o jego uszy, skoczył do pana Gulczewa i zapomniawszy o znanej jego obłudzie, ścisnął mu rękę i zawołał:
— Mów prędzej co wiesz!
— Mów — powtórzył Wszebor — mów jasno i bez niepotrzebnych przydatków, a nadewszystko nie mijaj się z prawdą, mości podskarbniku królewski.