Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/47

Ta strona została przepisana.

otoczony zbrojnem rycerstwem i nie powstał za zbliżeniem się księcia, choć bowiem jeszcze wtenczas nie nabył tej ogromnej na dworze przewagi, która się stała później przyczyną wielu kłótni i niezgód, dumny jednak z swego męstwa i znaczenia, nikomu kroku nie ustępował. Jeszcze młody, choć już pożegnał się z wiosną życia, wysokiego był wzrostu i męskiej postawy. Wiele usług oddał królowi, a choć często poświęcić był gotów dobro powszechne własnej chwale, umiał cenić szlachetne uczucia, i nieraz im się jego serce poddawało. W lekkiej zbroi i świetnym szyszaku rozmawiał z swoimi żołnierzami, których umiał przywiązywać do siebie hojnemi podarunki, i przepuszczaniem największych bezprawiów. Z drugiej strony komnaty siedział w szerokiem krześle człowiek otwartej i wesołej twarzy, na blizkim stole leżała czapka z czaplemi pióry, torba borsukowa ze srebrnemi guzikami i nóż myśliwski; na lewej ręce trzymał ogromnego sokoła, który do tego przyzwyczajony, snem twardym ujęty, spuścił był głowę.
— Wolimirze z Moskorzewa, jak się masz — rzekł Wszebor, wchodząc do pokoju.
— Jakem sokolnik króla Władysława, tak to Wszebor z Ciechanowa — zawołał Wolimir; — a cóż, gdzie córka? czy puścić za nią mego sokoła — i to mówiąc wzniósł rękę. Ptak roztoczył skrzydła jak gdyby gotował się do lotu, i bystrym wzrokiem szukał zdobyczy, ale za słówkiem wymówionem przez Wolimira „niżej, niżej z piórami“, znów do dawnej wrócił ospałości.
— Niema córki mojej, i na nieszczęście idę teraz mojemu królowi i panu to oznajmić.
— Nie można się teraz widzieć z najjaśniejszym panem — rzekł Sieciech, udając, że nie poznaje Wszebora ani Mieczysława.
— A ja mówię, że można, mój Sieciechu — odparł książe z uśmiechem pogardliwym na ustach, i nie