Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/50

Ta strona została przepisana.

a Wszebor i Mieczysław ucałowawszy mu rękę wyszli z komnaty.
— Synowcze — zawołał król osłabionym głosem za odchodzącym młodzieńcem — powiedz Sieciechowi, by jeszcze dzisiaj rozkazał uwiadomić panów moich i biskupa płockiego o jutrzejszej naradzie, bo Bóg zesłał na mnie ciężkie bóle, i nie mógłbym teraz z nikim rozmawiać.
Ukłonił się Mieczysław i przymknąwszy drzwi królewskiego pokoju, poszedł do Sieciecha.
— Hetmanie królewski, Władysław Herman, król i stryj mój, każe ci przez moje usta powiedzieć, żebyś uwiadomił natychmiast wszystkich panów radnych, biskupa płockiego i znakomitych rycerzy o wezwaniu królewskiem stawienia się jutro tutaj w zamku, i zgromadzenia się w tronowej sali.
— Niezwyczajnym odbierać rozkazy pana mego i króla przez trzecią osobę, więc...
— Więc przyzwyczaj się teraz — przerwał groźnie Mieczysław — i wypełnij co ci powiedziałem.
To mówiąc wyszedł. Sieciech wstał z miejsca, a choć go Wolimir z Moskorzewa chciał wstrzymać, wyszedł i dognał księcia u bram zamkowych.
— Synu przeklętego ojca — zawołał — wstrzymaj swe kroki, bo mam kilka słów ci powiedzieć
— Sieciechu, do kogóż się tak odzywasz — rzekł Wszebor — czy nie wiesz, czyś zapomniał, że tu książe Mieczysław?
— Właśnie dlatego, żem nie zapomniał — odparł dumny wojewoda — mianuję go synem mordercy i świętokradzcy.
— Nie mówiłbyś ani słowa więcej — krzyknął Mieczysław, z trudnością poskramiając gniew gwałtowny — gdyby te mury zamku królewskiego nie przypominały mi, że jest zbrodnią na tym dziedzińcu potykać się z wrogiem.