Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/59

Ta strona została przepisana.

krzesło i schylił głowę, zleciała z niej świetna korona i wraz z berłem przez słabą rękę upuszczonem, runęła aż do stóp tronu. To się wszystko stało w mgnieniu oka, i w tej samej chwili Mieczysław podniósł przyłbicę i skoczył do Zbigniewa, ale kiedy wściekły rzucał się na wroga, widok konającego prawie króla i stryja wstrzymał go, a szlachetny książe zapomniawszy o własnej zemście, pobiegł do Władysława Hermana i starał się go wrócić do zmysłów. Podniósł powoli król Polski oczy i wracając do życia, ujrzał przy sobie Mieczysława, a pamiętny na samo tylko niebezpieczeństwo Zbigniewa, wszystkiemi siłami uchwycił się ręki synowca, podobnie jak tonący rzuconej liny, w której jedyną pokłada nadzieję. Darmo usiłował się wyrwać Mieczysław, i musiał stojąc o kilka kroków od śmiertelnego nieprzyjaciela, patrzeć na jego postać dumną, nie mogąc do niego się posunąć. Widział przed sobą sprawcę wszystkich swoich nieszczęść i uciemiężyciela Hanny, i spokojnie przypatrywać się musiał wyrazowi pogardy, który na licach Zbigniewa się odbijał. Czuł mocniej książe bijące serce, czuł oręż zawieszony u boku, w każdej chwili czuł wzrastający gniew na wroga, a nie mógł na niego się rzucić, nie mógł krwią się jego nasycić, i wobec wszystkich pomścić się krzywdy i zbrodni przed wszystkimi wyznanej. Władysław Herman tymczasem pozostał w milczeniu, i błędny wzrok pomieszanie duszy oznaczający, rzucał na przytomnych.
Wszebor zaś klękający u stóp tronu, znów:
— Sprawiedliwości, najjaśniejszy panie, sprawiedliwości się domagam — zawołał, ale nie słyszał go król Władysław, bo wciąż miał wzrok wlepiony w Zbigniewa. Gniew bowiem i sprawiedliwe oburzenie ustąpiło miłości ojcowskiej, trwożnej o syna, otoczonego mnóstwem nieprzyjaciół.
Zbigniew patrzył na wszystkich spokojną twarzą, wzrok jego tylko zdawał się mówić, niech się