Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Precz mi z taką usłużnością! — krzyknął Zbigniew i odepchnął podłego Skarbimira. Potem raz jeszcze rzucił wzrokiem na całe zgromadzenie, przez chwilę jeszcze patrzył na błyszczące otaczających go oręże, przez chwilę jeszcze przysłuchiwał się ich wrzaskom. Nareszcie — żegnam was — dodał — i zapraszam na biesiadę, gdzie wino krwi strumienie, a potrawy trupy zastąpią. — Po tych słowach, gardząc długiem usprawiedliwieniem się i oznajmieniem, że Hannę pojął za żonę, wyszedł z radością w sercu, ciesząc się, że wkrótce z wież swego zamku upokorzy nieprzyjaciół i niecierpliwemu Mieczysławowi śmiercią się odpłaci. Tymczasem wrzawa i największe powstało zamieszanie. Jedni drugich wyzywali. Krzyki nie ustawały, choć już Wszebor i Sieciech prosili o uspokojenie się burzliwej szlachty. Już nawet dawał się słyszeć szczęk orężów uderzonych o siebie. Dopiero teraz król Władysław puścił synowca, który natychmiast roztrącając otaczających, wybiegł z sali i bez zbroi i szyszaka, z mieczem dobytem rzucił się w pogoń za Zbigniewem. Ale Wszebor poszedł za nim i zatrzymał zapał młodzieńczy roztropną radą.
— Książe, gdzie lecisz bez pancerza i hełmu? Zbigniew już zapewne bezpieczny w swoich murach.
— Prawda — odparł Mieczysław. — Ach, gdyby nie mój stryj, gdyby nie to ściśnienie ręki konającego prawie brata mego ojca. Ach! ale zato dzisiaj jeszcze oblężymy jego zamek. Władysław da nam posiłki.
— Na własnego syna? — rzekł Wszebor. — Książe, znać, że nie masz jeszcze dzieci.
— To sam bez nikogo rozwalę żelaznym toporem bramę do jego jaskiń, wydrę mu życie z piersi, wydrę z rąk jego Hannę.
— Ale nie beze mnie — odparł Wszebor. — Teraz już pewni jesteśmy. Dotąd nie chciałem się stać wojny domowej przyczyną, ale kiedy jedyna nadzieja W orężu... Ale wróćmy, mości książe, do króla.