Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/65

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ VII.
Bezpieczny tarczą hasła, zginę lub zwyciężę,
Na żelazie oparci spoczywają męże.
Noc cichość na uspioną rozlała naturę.
Mnie tylko, sen wspomnienie przerywa ponure.
Tymowski. Dumanie żołnierza polskiego
w Hiszpanii.

Przywilejem pisarzom powieści właściwym, musimy znów zmienić scenę naszych działań, i z sali naradnej przenieść się do zamku Zbigniewa, który teraz wcale inny wystawiał widok od tego, w którym go pierwszy raz przedstawiliśmy czytelnikom naszym: napełniały go bowiem hufce zbrojne, składające straż i wojsko Zbigniewa, które ściągnął z rozmaitych swoich zamków i włości. Gotowy zawsze do napaści lub odporu, ciągle utrzymywał po swoich dobrach żołnierzy poświęconych sobie. Męstwo dzikie, najczęściej przechodzące w okrucieństwo i przywiązanie do wodza, jedynemi ich przymiotami były. Zresztą chęć grabieży i łupiestwa, wszystkie u nich tamowała uczucia. Zbrodnia jakakolwiek dla takich ludzi małą była rzeczą, pożary i mordy najpiękniejszym widokiem, a przyszłe nieszczęścia i klęski najmilszą nadzieją. Umiał ich trzymać w porządku Zbigniew i do woli mógł rozpuszczać lub skracać ich namiętności.
Tak wielkiej nad nimi nabył przewagi, że na głos jego drżeli, że na skinienie ręki, uciszali tłumne gwary i z uszanowaniem słuchając woli księcia, schylali głowy, które wkrótce wśród bojów podnieść mieli. Przy pomocy Mestwina urządzał ich teraz Zbigniew, rozstawiał po murach i wieżach. Każdemu obiecywał nagrodę, zachęcał do waleczności, i groził karą w przypadku nieposłuszeństwa. Wszyscy należycie uzbrojeni w pałasze, łuki, tarcze i topory, z jednakowemi szyszakami i pancerzami, stanęli na swoich miejscach niewzruszeni, czekając chwili, w której zabrzmi trąba,