Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/68

Ta strona została przepisana.

wzbijały się w górę, oświecając poblizkie namioty, ale wkrótce już konające, ostatnim promieniem żegnały się ze zbrojami leżącemi naokoło, i krwawem je oblewały światłem, jak gdyby przepowiednia mordów i rzezi nastąpić mających.
Poglądał na to Zbigniew z spokojnem sercem, bo zaufany w własne męstwo i dzielność nieraz doświadczonych towarzyszy, żadnego nie obawiał się niebezpieczeństwa. Ale kiedy wspomniał na ojca, srogie uczuł boleści; przekonał się bowiem o ile Władysław go kochał, myśl, że może w tej chwili w srogiej niespokojności gorzkie łzy leje, rozrzewniła syna, i książe usiadł na szerokim kamieniu pogrążony w zadumaniu i smutku. Dosyć długo pozostał niewzruszony sam ze swojemi myślami. A tymczasem burza wzmagała się coraz więcej.
Wiatr dotąd czasami tylko wiejący, przybrał siły, i wznosząc się ponad dumne wieże, wirem swoim porywał liście i kurzawę. Ogromne chmury na jego skrzydłach przyniesione z hukiem ścierać zaczęły, a blade błyskawice chwilowo ziemię oświecały. To wzburzenie przyrodzenia, ten zamęt zgadzał się z burzą serca Zbigniewa. Z pewnym rodzajem uniesienia i przyjemności przypatrywał się temu obrazowi.
Ciemność go otaczająca, świsty wiatru przedzierającego się przez puste zamku kurytarze, huk odległego piorunu, przejmowały jego duszę, to smutkiem, to wzniosłym zapałem. Wyobrażał sobie, że sam na tej ziemi walczy z siłami natury, i nie ulega ich zapędom wszystko przezwyciężającym. Z okiem w niebo wlepionem, z założonemi na piersiach rękoma, urągał z usiłowań wichru wstrząsającego murami, na których dumnie, jak gdyby pan przyrodzenia, przypatrywał się jego niemocy. Śmiało myślał, wzywał wszystkie świata siły, i gdyby w tej chwili ozwała się trąba anioła ostatniego sądu, zapewnieby jego serce nie zadrżało. Ale nareszcie słodsze uczucia zstą-