o uczuciach, w którychście wzrośli, i srożyć się na synów wspólnej matki.
Taką była powaga biskupa, i tak powszechne dla niego uszanowanie, że nikt nie śmiał się jego słowom sprzeciwiać, chociaż Sieciech zawołał...
— Daremna praca!... Zbigniew nikogo nie usłucha!...
— Do broni towarzysze! do broni! — krzyknął Jarosz z Kalinowy dla przypodobania się wodzowi.
— I ja pójdę z tobą do zamku, szanowny kapłanie — ozwał się Mieczysław — w tej zbroi ze spuszczoną przyłbicą lub przebrany wkradnę się do niej.
— Nie, młodzieńcze, poświęcam siebie dla was i ojczyzny, ale nie zezwolę na to, by książe Mieczysław narażał się na niebezpieczeństwa. Stefana inny Biskup zastąpi, zgonu syna Bolesława nikt nie zastąpi, bo Zbigniew jest zbrodniarzem, a jego brat dzieckiem.
— Przeklęty starzec — pomyślał książe — i tej już nie mam nadziei. Wszystko ułoży, oddadzą Hannę, a Zbigniew przy życiu zostanie. Nie, na Boga, muszę się o niej czegoś dowiedzieć, muszę zabić wroga. Henryku! — zawołał.
— Pójdę do zamku — odparł młodzieniec, zgadujący pana swego chęci, dowiem się o Hannie z Ciechanowa, bo mam tam znajomych, może zginę, a w tym przypadku po zdobyciu zamku każesz moje ciało pochować, jeśli go do Wisły nie wrzucą, i siostrze mojej powiedzieć, żem do ostatniej chwili wiernie i mężnie tobie służył.
Łza zabłysła w oku Mieczysława.
— Zostań się, dobry mój Henryku, zostań.
— Na Boga, nie zostanę książe i panie mój — i to mówiąc, odbiegł księcia. Tymczasem radzono, kogoby posłać przed bramę zamkową, dla oznajmienia Zbigniewowi zamiaru Stefana.
— Nikt do tego zdatniejszym nie jest — rzekł Sieciech — od naszego szanownego Skarbimira, bo
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/84
Ta strona została przepisana.