— Jaroszu — przerwał Sieciech — idź po odpowiedź; niezmierną chęć czuję, rękojeścią pałasza usta mu przymknąć, biegnij Jaroszu.
— Znowu kłótnie, niesnaski — ozwał się Biskup i z smutną twarzą czekał na powrót posłańca, który odważnie, śpiewając piosnkę wojskową, szedł do warowni nieprzyjacielskich, a chcąc swemu wodzowi dogodzić zawstydzeniem Skarbimira, stanął o dwa kroki od ogromnego rowu zamek opasującego. Wkrótce ukazał się nad bramą Mestwin i odpowiedział, że pan jego, książe Zbigniew, nie może przenieść na sobie, odmówienia posłuchania Biskupowi płockiemu.
— Jeden tylko mały warunek zastrzegamy — dodał rycerz niemiecki — żeby nikt oprócz Stefana, nie wszedł do zamku, czynimy zaś to z obawy niepotrzebnych kłótni przed walką mającą się zacząć, a nie ze złych i zgubnych na osobę szanownego kapłana widoków.
Po usłyszeniu tej odpowiedzi, wzniósł ręce do Nieba biskup, i klęknąwszy, gorącemi modły błagał Boga zastępów. Poszli za jego przykładem wszyscy przytomni, a kiedy Mieczysław z schyloną głową ku ziemi, przemyśliwał nad ocaleniem Hanny, uczuł rękę lekko dotykającą się jego ramienia; odwróciwszy się ujrzał przy sobie młodzieńca uzbrojonego na wzór żołnierzy Zbigniewa.
— Skąd dostałeś tej zbroi? — zapytał książe.
— I ja mam Hannę w tych murach — odparł Henryk z nieznacznym uśmiechem. — Żegnam cię panie.
Po tych słowach wmieszał się do ludzi biskupa, którzy ze spuszczonemi dzidami, ze smutkiem na twarzy, odprowadzali pana, jak gdyby żadnej już na tej ziemi dla niego nie pozostawało nadziei, bo znali wszyscy gwałtowność Zbigniewa, wiedzieli jakich miał doradców, i trzeba było całej biskupa odwagi, wzmocnionej wiarą i przekonaniem, że obowiązek wypełnia, na ośmielenie się do kroku mogącego najnieszczęśliwsze
Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/86
Ta strona została przepisana.