Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/88

Ta strona została przepisana.

chalnej księcia. Od nikogo niepoznany, szedł z odwagą w oczach i bez okazania powierzchownie najmniejszej trwogi. Odzywał się nawet do towarzyszy, rozśmieszał ich żartami, i obiecywał, że zapewne kapłan przez nich otoczony, nie wróci do obozu oblegających. Chwalił hojność Zbigniewa, a czasem cichszym głosem śpiewał dumki i piosnki, ale umilkł i zaczął się ukrywać, kiedy ujrzał Mestwina przyjmującego Biskupa na wnijściu do gmachu; starając się, by przenikliwy wzrok Niemca nie spotkał jego twarzy, bo rycerz z Widerthalu, jak wieść niosła, znał wszystkich Zbigniewa żołnierzy. Henryk nie pierwszy raz już był w zamku syna Hermana, bo dawniej często w nieprzytomności księcia przychodził tu odwiedzać Katarzynę, a oprowadzony przez nią po wszystkich zakątkach, miał nadzieję, że potrafi, przechodząc przez jaką ciemną galeryę, zostać się z tyłu, a potem udać się do pokojów Hanny lub Katarzyny, koło których sądził, że nikogo nie spotka, gdyż wszyscy byli zanadto ciekawi rozmowy Biskupa, by w inną podczas niej udawać się stronę. Nie wiedział zresztą jakim sposobem uda mu się wyjść z zamku; ale kiedy ta myśl nagle się w nim obudziła, spojrzał mimowolnie na pałasz, i nabrał odwagi młodzieńczej, odwagi niemierzącej liczby wrogów, ale idącej na ciosy śmiertelne z nieustraszonem sercem.
— Szanowny kapłanie — rzekł Mestwin napół szydzącym, napół poważnym głosem — chodź za mną, zawiodę cię do księcia mego i pana. Żołnierze, postępujcie za nami, żeby oddalić natrętnych, którzyby może chcieli ucałować nogi lub kraj szaty sługi Bożego, bo choć się to u nas, szanowny biskupie, nie często zdarza, jednak chcę ci jak najbardziej uprzyjemnić pobyt w tych miejscach, i nie ścierpię, by kto przerywał twe pobożne myśli, a osobliwie w zdarzeniu, w którem mi dobrą ich, i dobraną liczbę mieć w głowie potrzeba: proszę za sobą.