Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/90

Ta strona została przepisana.

boś nas zdradził. Zuchwalcze — dalej zawołał — próżne tu kłamstwo i wybiegi; skąd jesteś? jak się zowiesz? kto cię przysłał?
— Jestem twoim wrogiem, przybywam z obozu, ale nie tak blizko przystępuj, bo, na Boga, zginiesz z mojej ręki.
To mówiąc, dobył Henryk z prędkością błyskawicy szablę, rzucił się na Mestwina i przeważnie go orężem w piersi uderzył, ale jego żelazo na drobne się rozleciało kawałki, a zbroja przeciwnika nawet się nie zgięła.
Mestwin nie okazał żadnego znaku zmieszania, zmarszczył brwi najprzód, a potem głośno się rozśmiał.
— Lepszy mój pancerz norymberski od wszystkich waszych mieczy; zwiążcie go i prowadźcie za mną. Przedstawcie tego gościa naszemu panu i księciu. Nabożny Biskupie, przybywasz ofiarować pokój, a za sobą morderców prowadzisz, ale prawda, wszystko wolno Kościołowi, matce naszej wspólnej: ani słowa, milczenie, idźmy dalej.
Po przejściu kilku jeszcze pokojów i kurytarzów otwarły się przed nimi drzwi ogromnej sali, w której zastali Zbigniewa siedzącego na wzniesionem krześle. Kilku zbrojnych recerzy go otaczało.
Za ukazaniem się Biskupa, skłonił głowę Zbigniew.
— Choć już wszystko gotowem jest do bitwy; szanowny Stefanie, jednakeśmy postanowili z uszanowaniem, winnem twojemu wiekowi i wysokiej godności, którą piastujesz w Kościele Bożym, wysłuchać twoich przełożeń lub rady, i z niecierpliwością ich oznajmienia czekamy.
Wtem zbliżył się Mestwin do księcia i kilka słów rzekł mu do ucha. Czoło Zbigniewa pokryło się chmurą, oczy zaiskrzyły gniewem, ale po kilku chwilach bladość zwyczajna spędziła z jego twarzy gwałtowny rumieniec.
— Po wysłuchaniu Biskupa płockiego, zajmiemy się tą sprawą — zawołał — a teraz go prosimy, aby