Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/95

Ta strona została przepisana.

na sprawiedliwej szali miłosierniejszego Boga twoje występki nie przechyliły zarodków cnoty i szlachetności, męstwa i odwagi, które wlał w twą duszę Stwórca Świata. Zbrodnia, którą teraz chcesz popełnić, kto wie, czy nie przeważy i nie weźmie góry nad twojem szczęściem, nad twoją pomyślnością.
Te słowa uroczyście wyrzeczone, zastanowiły księcia. Nic nie odpowiedział, ale wpadł w głębokie zamyślenie. Złożywszy ręce na piersiach, bystry wzrok wlepił w Henryka stojącego o kilka kroków, ale nie mógł dostrzedz na jego twarzy żadnego znaku wzruszenia lub trwogi; owszem, często uśmiech pogardy dla otaczających osiadał na ustach giermka Mieczysława.
— Najjaśniejszy książe — nagle przerwał milczenie rycerz, który dotąd pilnie zważał na Henryka — przysięgam, że to jest Henryk z Kaniowa, giermek księcia Mieczysława, tak jak ja jestem Odrowąż z Górzewa.
— Mieczysława! — krzyknął Zbigniew i skoczył ze wzniosłego siedzenia — Mieczysława! Więc już niema nadziei dla ciebie. Zmów pacierz, odbądź spowiedź, bo zginiesz. Natychmiast wyprowadźcie go na dziedziniec, widzisz tę wysoką szubienicę.
— Tem lepiej — odparł śmiele Henryk — bo im wyższa będzie od murów twego zamku, tem lepiej mój pan się o moim zgonie przekona, tem pewniej jego zemsta spadnie na ciebie.
— Niema wątpliwości — dalej mówił Zbigniew — to morderca przysłany od niego, godziłeś na moje życie.
— Nie ma w zwyczaju książe i pan mój — zawołał Henryk — wyprawiać zbrodniarzy lub czynić zasadzki. Nie chowa się za murami. Nie przesiaduje w zamkach, kiedy dane jest hasło do boju na otwartem polu, i każdy rycerz w jego pierś mierzyć może.
— Zuchwalcze — przerwał książe, przejęty burzliwym gniewem, dalej chciał coś mówić, ale głos skonał