Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/96

Ta strona została przepisana.

mu na ustach; kilka chwil chodził po komnacie, nareszcie stanął.
— Wyprowadźcie go — powtórzył. — Biskupie płocki, skończona nasza rozmowa prędko go wyspowiadaj, sami przytomni będziemy jego śmierci. Mestwinie, odprowadź kapłana tego z giermkiem na dziedziniec, zaraz tam przybędę. Odrowążu z Górzewa pójdź zobaczyć, czy wszystko do walki gotowe, czy wszędzie w porządku stoją. Sam za wami zaraz pośpieszę. Idźcie.
— Niech żyje dzielny nasz książe! —zawołał Mestwin. — Henryku, giermku księcia Mieczysława wzywam cię, byś szedł na szubienicę z której, na Boga, będziesz mógł widzieć wszystkie pana swego czyny. Przewielebny ojcze duchowny, podobnież cię wzywam, byś za mną postępował dla oddania ostatniej chrześciańskiej przysługi odważnemu młodzieńcowi, który niedobrze jednak wymiarkował twardość stali niemieckiej. Ty kacie, zdejm mu okowy, trzeba śmierć mu przynajmniej przyjemną uczynić.
Na dziedzińcu zamkowym stała wysoka szubienica, wystawiona dla przestraszenia żołnierzy, którzyby chcieli zgubny przykład dawać swoją niekarnością; otaczała ją zagroda z chróstu, u boków której stały dwa słupy, na jednym leżał topór, na drugim powrozy; do tej zagrody zaprowadził Mestwin Henryka, który klęknąwszy, zaczął się spowiadać Biskupowi płockiemu. Nachylił się ku niemu Stefan, w którego oczach raz łzę można było dostrzedz, to znowu ogień żywy, ponury jak gdyby wezwanie Boskiego przekleństwa na zamek i jego pana. Zbigniew o kilkanaście kroków oddalony, przypatrywał się temu obrazowi ale twarz jego utraciła piętno nieugiętej woli, i znać było na niej pewny rodzaj wahania się. Wszyscy otaczający przerażeni tym widokiem, nie myśleli przerywać cichości; żołnierze spoglądali na siebie, jak gdy jeden drugiemu chciał powiedzieć: może i nas podobny los