Strona:PL Zygmunt Krasiński - Pisma T4.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— Milcz — przerwał Zbigniew — i przez chwilę patrzył z uwagą na młodzieńca stojącego z orężem nad leżącym żołnierzem. — Henryku z Kaniowa — zawołał — daruję ci życie, ale nie myśl, bym to uczynił z bojaźni o życie tego człowieka, bo nie wart służyć u mnie, kiedy nie umie mężnie się stawić bezbronnemu nawet; daruję ci życie, boś odważnym, ażeby ci prawdy słów moich dowieść, zatrzymasz się w moim zamku, dopóki ten nędzny nie zginie. Ty kacie, — krzyknął prędko — i bez spowiedzi, bo jej niegodzien, skończ mi z tym żołnierzem.
Natychmiast Sykut z kilkoma innymi porwali się na nieszczęśliwą ofiarę i na śmierć zawiedli. Musiał Biskup i Henryk patrzeć na śmierć żołnierza. Zbladły szedł on do szubienicy. Rzucał się po wielekroć do nóg Sykuta; ale groźna postać Zbigniewa nie dozwalała nawet myśleć o jego ocaleniu. Wszedłszy do zagrody, kląkł i krótką odmówił modlitwę, podczas której związali mu ręce z tyłu; powstał i oblany łzami wstąpił na rusztowanie, z którego rzewliwemi krzykami i ręką żegnał naokoło stojących towarzyszów. Srodzy ci ludzie bez wzruszenia patrzyli na ten okrutny widok i nawet usłyszano kilka głosów, wyrzucających mu bojaźń i niewieście jęki. Zakrył twarz biskup Stefan, a kiedy po chwili znów spojrzał, już się ciało żołnierza kołysało w powietrzu. Jeszcze ruch gwałtowny nóg i twarzy oznaczał ostatek uchodzącego życia, kiedy nagle krew wytrysła mu z oczu i z nosa. Głowa się schyliła, oczy zawarły, a piętno srogich boleści zachowane na martwem czole, nie zgadzało się z stalową zbroją i hełmem świetniejącym odbitemi słońca promieniami.
— Teraz wolni jesteście; — rzekł książe — Biskupie płocki, moją odpowiedzią jest, że jeśli boją się ze mną walczyć, to mogą broń złożyć i przebaczenia u stóp moich żebrać. Henryku, masz ten pałasz za odwagę. Patrzyłem ciągle na ciebie, nie okazałeś naj-