Strona:PL Zygmunt Miłkowski - Sylwety emigracyjne.djvu/40

Ta strona została przepisana.

lewela. Gdy się godzina obiadowa zbliżała, lunął deszcz.
— Al... jakie pół godziny z obiadem wstrzymać się musimy... Lelewel z pewnością deszcz przeczekać zechce... — odezwał się gospodarz.
Deszcz ustał. — Lelewel nie nadchodził. Drugie pół godziny — więcej może minęło. Gospodarstwo, po naradzie, do stołu podawać kazali. Po zupie, przy pierwszem daniu półmiskowem, wchodzi Lelewel. Powstawaliśmy za jego wejściem. Lubliner z usprawiedliwieniem siebie za nieczekanie z obiadem, z wymówką do Lelewela za spóźnienie się zwrócił.
— Mój kochany... — Lelewel mu przerwał. Przyszła Maryanna... zagadaliśmy się i zapomniałem o obiedzie twoim...
— Dla Maryanny o Lublinerze zapomniał!? — wznosząc ramiona, zawołał do nas Lubliner z wyrazem wielkiej na obliczu alteracyi.
Maryanna, niegdyś markietanka przy jednym z pułków polskich, zapędzona przez losy do Brukseli, utrzymywała się z prania bielizny. Podobno świetnieby stanąć mogła, gdyby grosz zarobiony oszczędzać chciała. Puszczanie grosza naprowadziło ją na inny łatwiejszy zarobkowania sposób. Przedstawiała się przez Brukselę przejeżdżającym Polakom. Dla markietanki wojsk polskich otwierały się sakiewki turystów z nad Wisły, Niemna, Dniepru. Żniwo najobfitsze miewała u wnijścia do domu, w którym mieszkał Lelewel.
— Wielmożny pan do pana prezesa Lelewela? — zaczepiała gości, poznając Polaków po wyróżniających ich śród narodów rysach.
Gość mową polską i zamaszystością postawy babuli ujęty, wręczał jej, zwłaszcza, gdy się o jej funkcyi wojskowej dowiedział, kilku, kilkunastufrankowy upominek. Niekiedy fr. 20 dostawała. Na cóż jej było przy bieliźnie się chlapać!...
Dla tej to Maryanny o Lublinerze Lelewel za-