Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/008

Ta strona została skorygowana.

Upakowawszy na prędce rzeczy, których i tak już większa część była w tłómoku i kuferku, i pożegnawszy się jak najczuléj z moim współwięźniem, udałem się za moimi przewodnikami. Żołnierze nieśli moje bagaże.
Wyrok odczytano mi przed czterema miesiącami, skazujący na osiedlenie w oddalonych guberniach cesarstwa, ale właśnie zwłoka w mojej wysyłce i usilne starania o moje uwolnienie, nasuwały niejako nadzieję, że będę uwolnionym idąc zatém za żandarmami, to trwogę czułem, to znowu nadzieję
W parę minut stanęliśmy u smotrytiela (nadzorcy) X pawilonu, żandarmskiego półkownika Arszeniewskiego; równie jak przedtém żandarmów, spytałem i jego, gdzie mnie prowadzą?
— Nieznaju, odpowiedział.
Pułkownik Arszeniewski, bardzo zresztą grzeczny, uprzejmy i rozmowny człowiek oddał mi niektóre drobiazgi, które mi przy uwięzieniu odebrano, jako: zegarek, pierścionki, kilka fotografii i listów, ale gdy zdawszy rachunek z pieniędzy, które téż u niego były, wręczył je wraz z księgą żandarmowi co mnie przyprowadził, zaraz zmiarkowałem, że moje marzenia o uwolnieniu są złudzeniem, że wyrok skazujący mnie na wygnanie będzie wykonany. Jeszcze raz go spytałem.
— Ależ p. pułkowniku, przecież p. pułkownik musi wiedzieć, co się ze mną stanie?
— To tylko mogę panu powiedzieć i to tylko wiem, że teraz zaprowadzą pana do komendanta cytadeli.
U drzwi znalazłem czekające dwie doróżki. do pierwszéj wsiadłem ja, mój żandarm z książką i dwóch żołnierzy z karabinami i bagnetami, do drugiéj włożono moje rzeczy i wsiadł drugi żandarm.
Do komendanta było bardzo blisko, zaraz