Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/010

Ta strona została skorygowana.

— Tak, to proszę p. kapitana zaprowadzić mnie do niego.
— Nielzia (niemożna).
— Dla czego nie można?
— Bo jego prewoschoditelstwo (jaśnie wielmożność) jest na teatrze.
— A kiedy p. kapitan przeglądał moje papiery, to musi przecież wiedzieć, dokąd mnie wyprawią?
— Nie mogu znać.
Wściekły byłem z złości, gdyby nie bojaźń że pogorszę moje położenie, byłbym udusił tego niegodziwca. Wiedziałem z wyroku, że wysłanym będę w oddalone gubernie cesarstwa, ale do któréj z nich? — tych gubernii jest tak dużo...
Plac-adjutant zawołał; dwóch żandarmów się zjawiło po podróżnemu odzianych w obszerne tułuby futrzane, ale już nie ci sami, co przywieźli mnie z cytadeli.
— No praszczajtie, do świdania, iditie s nimi, (no żegnam pana, do widzenia, niech pan idzie z nimi) rzekł do mnie plac-adjutant, a do żandarmów:
— Budtie ostrożny (bądźcie ostrożni), i odszedł.
— No pajdiom, (pójdziem) odezwał się jeden z moich opiekunów, w którym po galonach poznałem podoficera — i poszliśmy.
Na Krakowskiem Przedmieściu obie doróżki czekały; w jednéj z nich były moje rzeczy i siedział żandarm, wsiedliśmy do pierwszéj, a pooficer zakomenderował:
— Na St. Petersburską żelazną koléj.
Wiedziałem zatém, że jadę do Petersburga, ale nic więcéj. Chciałem uprzedzić o moim wyjeździe choć jednę z osób znajomych, których miałem bardzo dużo w Warszawie, ale napróżno, żaden wybieg mi się nie udał, bo po przyjeździe do