Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/011

Ta strona została przepisana.

dworca kolei, do nikogo zbliżać mi się moi stróże nie dali. Gdy ich się spytałem, gdzie mnie daléj z Petersburga powiozą, odpowiedzieli:
— Uznajem w Pitierie (dowiemy się w Petersburgu.)
I tak dnia 30 stycznia 186... roku o 11 godzinie wieczorem żegnałem Warszawę, to jest kraj mój kochany. Dokąd jadę, nie wiedziałem; na jak długo, nie wiedziałem; nikt nawet z moich nie wiedział, że ich opuszczam, może na zawsze.
Wsiedliśmy do wagonu 3 klasy, ja w rogu koło drzwiczek, jeden z żandarmów naprzeciwko, drugi obok mnie. Chociaż to było w stycznia czas był bardzo piękny i tak ciepło, że futra na siebie nie kładłem, lecz nad ranem, gdy pociąg zbliżał się do Białegostoku, już było dużo zimniéj, a wieczorem w Wilnie, dobrze trzeba było się otulać.
Żandarmi moi, pozwalali mi z drugimi podróżnymi rozmawiać. Tymczasem w Wilnie wsiadł do wagonu jakiś młody człowiek, w którym poznałem zaraz artystę, a po kilku słowach dowiedziałem się, że jest malarzem i w Rzymie długo bawił, że i ja w tém mieście parę lat mieszkałem, zaczęlismy mowić o włoskiéj ziemi i mimo chęci może, włoskim językiem. Na to mój żandarm:
— Nielzia po niemiecki goworit' (nie wolno mówić po niemiecku.)
— Ale kiedy my mówimy po włosku.
— Wsio rawno, nielzia (wszystko jedno, nie można).
Mówiliśmy zatém po polsku.
Wielką mi wyrządził przysługę mój nowy znajomy, bo odstąpił mi parę butów filcowych, po moskiewsku zwanych katanki, bez których byłbym niezawodnie nogi w moich zwyczajnych choć grubych juchtowych butach odmroził, bo już w Petersburgu mróz dochodził do 32 stopni Réaumura.