Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/012

Ta strona została przepisana.

Żandarmi zresztą moi byli bardzo uprzejmi, jeżeli chciałem spać i położyłem się na ławce, to z wielką pieczołowitością mnie okrywali, a innym podróżnym budzić nie pozwalali. Na stacyach, na których chciałem wysiąść, aby się posilić, nie odstępowali mnie ani na krok, oba wyprostowani jak struny, stali za mojém krzesłem, w podoficerze miałem intendenta, bo ponieważ u niego była moja kasa, on płacił za moje wydatki.
Na jednéj ze stacyi o parę godzin odległéj od Petersburga, musieliśmy się zatrzymać trzy do czterech godzin z powodu przypadku, jaki się wydarzył pociągówi towarowemmu idącemu przed naszym. Korzystałem z téj sposobności, aby spokojnie, bez pośpiechu zjeść obiad. Gdym się do tego zabierał, jakiś pułkownik siadł obok mnie i spytał po francuzku.
— Czy z panem hrabią Kierdejem mam zaszczyt mówić?
— Tak jest. Ale zkąd pan pułkownik mnie zma?
— Widziałem pana u jenerała Tuchołki w X pawilionie.
Jenerał Tuchołka był przesem komisyi śledczéj do spraw politycznych w warszawskiéj cytadeli.
— A z kim mam przyjemność zaznajomić się? — zapytałem.
— Jestem pułkownik ...
Powiedział mi, jak się nazywa, ale zapomniałem.
Rozmowa nasza była bardzo ożywioną; to szczególna rzecz, jak ci Moskale są mili, gdy dużo ludzi na nich patrzy — i tak ten pułkownik, który należał do komisyi śledczéj i który, gdyby był moim inkwirentem, zupełnie by się nie żenował nazywać mnie przy śledztwie sukinsynem, buntowszczykiem i tym podobnemi duserami mnie trakto-