wać, był dla mnie tak grzecznym, jak gdybyśmy się znajdowali w jednym z wykwintnych salonów ucywilizowanej Europy. Jego uprzejmość do tego nawet doszła stopnia, że gdy pomówił z nadkonduktorem pociągu, przeniesiony zostałem z moimi opiekunami do wagonu 2 klasy i tak dojechałem już do Petersburga dnia 1 lutego około godziny 10 w wieczór. Gdy pociąg stanął, zaraz drzwiczki mego wagonu się otworzyły i petersburgski żandarm zapytał moich:
— Wy wieziecie grafa Kierdeja?
— Da (tak).
— Tak pajdiomtie s nami (tak chodźcie z nami.)
Zaprowadził nas do osobnego pokoju, potém wziął kwit na rzeczy, zaraz z niemi powrócił i rzekł:
— Wasza kibitka gotowa, ale trzeba wam się zaopatrzyć w zapasy do jedzenia i herbatę, bo po drodze nic nie dostanie.
— A dokądże my jedziemy? spytałem.
— W Wołogdu (do Wołogdy).
Tak nareszcie, przebywszy więcój tysiąca wiorst, dowiedziałem się o celu mojéj podroży, bo nie wątpiłem, że uzyskam pozwolenie zostania w tém mieście. Niestety, przewidywania moje się nie ziściły.
Mój podoficer i petersburgski żandarm poszli po prowizye, niedługo wrócili, przynosząc pół funta herbaty, parę funtów cukru, bułek, szynki, kawioru prasowanego, sera i kilka cytryn. Gdy to wszystko zostało upakowane, zaprowadzono mnie przed dworzec, już podróżni byli się rozeszli lub rozjechali, stały tylko szerokie sanki, zaprzężone trójką dzielnych koni. Ułożono moje tłómoki, siadł obok mnie mój warszawski podoficer, drugi żandarm na koźle i cwałem ruszyliśmy. Byłem więc w Petersburgu. A powiedzieć mogę, żem
Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/013
Ta strona została przepisana.