Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/014

Ta strona została przepisana.

w nim nie był, nie wiem nawet, przez które ulice przejeżdżaliśmy.

II.
Z Petersburga do Solwyczegodska.

Byłem nadzwyczaj zmęczony, czterdzieści ośm godzin prawie przepędziłem w wagonie. Podróż tém bardziéj mnie nużyła, że od roku pozostawałem w zamknięciu i odzwyczaiłem się zupełnie od wszelkiego ruchu, bo w X pawilionie wypuszczano nas wprawdzie dwa razy w tydzień na spacer, ale ten spacer trwał tylko dziesięć minut.
Na pierwszéj stacyi za Petersburgiem objawiłem życzenie wypoczęcia kilku godzin, ale przyjemność ta była mi odmówioną. Żandarmi utrzymywali, że na oznaczony termin muszą stanąć w Wołogdzie, od któréj byliśmy o dziewięćset wiorst oddaleni, a na całą podróż wyznaczono im tylko sześć dni, dwa już przeszły, zostawało zatém cztery dla odbycia tak dalekiéj drogi. Rad nie rad musiałem się poddać konieczności, ani mi na myśl nie przyszło stawić stanowczego oporu moim dozorcom; dziś wiem, że można w takich razach postawić na swojém. Tak więc, napiwszy się tylko herbaty na stacyi, ruszyliśmy daléj w mróz najstraszliwszy.
Dnia następnego nad wieczorem stanęliśmy w Ładodze, daléj przez Tichwin i Ustiużnę pędziliśmy ku Wołogdzie, zatrzymując się tylko rano i wieczór trochę dłuższy czas dla posiłku i rozgrzania się herbatą. Gdyśmy przejeżdżali przez powiatowe miasto Tichwin, posługacz hotelowy, który mi przy obiedzie usługiwał, mówił, że dnia tego rano było 42 (wyraźnie czterdzieści dwa) stopnie zimna R. To téż o zimnie takiém ci tylko mogą mieć wyobrażenie, którzy je znosić byli przy-