dano mi dość wygodny pokój, już mnie na zamek nie zamknięto, a adjutant miejscowego pułkownika żandarmeryi, który zaraz prawie zamną przyjechał, rozkazał moim żandarmom porachować się z pieniędzy i to, co pozostało, do ręki mi oddać; uwolnił mnie zarazem z pod ich opieki i obu do koszar odesłał. Więcéj téż ich nie widziałem.
W Wołogdzie miałem pozwolenie swobodnie chodzić po mieście, jednak zawsze w towarzystwie policyanta albo czastnego prystawa, t. j. komisarza cyrkułowego.
Nazajutrz rano byłem u gubernatora, oddałem mu list do mego ojca, lecz żadne prośby nie mogły go skłonić, aby mię pozostawił w Wołogdzie, bo przez ministra dwa tylko miasta powiatowe, przeznaczone były na mieszkanie dla przestępców politycznych, Solwyczegodsk i Ustsyzolsk. Gubernator dał mi do wyboru jedno z tych dwóch miejsc; wybrałem pierwsze jako o 500 blisko wiorst mniéj odległe, chociaż i tak porządnie oddalone, bo o 654 wiorsty.
Podczas mego dwudniowego pobytu w Wołogdzie, gubernator zaszczycił mnie dwa razy swoją wizytą, a raz zastawszy mnie przy herbacie, sam parę szklanek wypił.
Nie miałem co robić w Wołogdzie, to téż nie ociągałem się z wyjazdem. Lepiéj było raz już stanąć na miejscu, pozbyć się czujnego oka moich stróżów, choć względną swobodą odetchnąć i wypocząć po trudach podróży.
Wyjechałem zatém z Wołogdy dnia 8 koło wieczora, a stanąłem u kresu 11 lutego, podług rosyjskiego kalendarza 30 stycznia, o godzinie szóstéj rano.
Nareszcie jestem w Solwyczegodsku. Rad