Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/018

Ta strona została przepisana.

niezmiernie, że wyjdę z tego ciągłego stanu oczekiwania, w jakim od roku zostawałem. Nie wiedziałem co mnie tu czeka, ale w każdym razie opuszczałem więzienie; okna moje już nie będą zakratowane; żandarm nie będzie dniem i nocą przez otwór we drzwiach, bezustannie śledził każdego mojego poruszenia, przysłuchiwał się każdemu memu słowu; będę mógł odetchnąć świeżém powietrzem, kiedy tylko zechcę, i nie będę słyszał po dziesięciu minutach przechadzki, głosu wołającego: czas już wracać do numeru; będę widział ludzi, którzy chętnie mówią, którzy odpowiadają na zrobione im zapytanie, którzy chodzą, śmieją się, płaczą, wreszcie ludzi, którzy żyją, a nie, jak w cytadeli, gdzie wszyscy milczą upornie i tylko pilnie słuchają, z twarzą nieruchomą, jak woskowe figury, z ruchami tak jednostajnemi, jak gdyby te ruchy zależały od poruszenia sprężyn; wreszcie nie będą mnie już strzegły ani bagnety żołnierzy, ani rewolwery żandarmów.
Włóczyłem się już był dużo po świecie, zwiedziłem prawie całą Europę, byłem, jak to powiadają, i na wozie i pod wozem. Sześćdziesiąty trzeci rok ostrzelał mnie z niewygodami i niedostatkiem, wróżyłem sobie zatém, jeśli nie szczęśliwe i wesołe, to przynajmniéj znośne życie.
Jakże wszystko widziałem wtedy w różowych kolorach! Cóż, myślę sobie, parę lat, przypuśćmy nawet trzy albo cztery przepędzić tutaj, to przecież nie koniec świata. Niestety! nie przewidywałem wtedy, nie mógłem sobie wystawić, co to jest wygnanie. Było ono dla mnie straszne, lepiéj, żeby, mnie śmierć była spotkała, jak męczarnie, przez które przeszedłem; tak śmierć, bo śmierć to koniec cierpień a ja byłem żywcem pogrzebany.
Z uśmiechem, radością prawie witałem Solwyczegodsk, mój Boże! czyż mógłem się wtedy domyśleć, że on będzie moim grobem, tak, grobem, bo tu pogrze-