— Ale jakie nam pan przywozi wiadomości z Warszawy? zapytała.
— Trudno mi będzie zaspokoić panią, bo w Warszawie nawet słońca nie widziałem.
— Więc pan pewnć siedział w X pawilonie, w którym szyby zamalowane.
— Tak jest.
— My wszyscy prawie z Korony musieliśmy przejść przez ten pawilon.
Rozmowa następnie zaczęła być ogólną, każdy oświadczał się z usłużnością swoją. Dowiedziałem się tam o niektórych sprawkach p. R, które wcale mu chluby nie przynosiły. Takie było wszystkich przyjazne, życzliwe, szczere przyjęcie, tak mnie wszyscy ujęli za serce, iż zapomniałem, że to było wygnanie. Sądziłem, że się znajduję w odnalezionéj rodzinie.
Dowiedziałem się także, że do Solwyczegodzka był także zasłany p. Kosiński (wymieniam całe nazwisko, bo biedak już nie żyje) z Warszawy, gdzie pierwéj sprawował obowiązki assesora sądu poprawczego, a przed samém skazaniem mianowano go sędzią apelacyjnym. Z największemi pochwałami o nim mówiono i jak się przekonałem, nie były one przesadzone. Nieszczęśliwy ten człowiek już od roku leżał w łóżku złożony ciężką chorobą; nalegano na mnie, abym go jak najprędzéj odwiedził.
Do późna zostałem w tém miłém towarzystwie. Zapomniałem nawet o zmęczeniu, tak czas przyjemnie przeszedł. Każden miał coś ciekawego o opowiedzenia, to z czasów powstania, to z więzienia lub téż z przygód na wygnaniu doznanych. Wieczorem zastawiono kolacyą, następnie rozeszliśmy się. Przeprosiłem wszystkich tych panów, że choć należałoby mi się każdemu z nich pierwszą oddać wizytę, jednak nie znam ich mieszkań, i za złe mi nie wezmą, jeżeli zaraz tego nie zrobię,
Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/023
Ta strona została przepisana.