— Wy źle zrobili, że kupili taką kurę.
— Dla czego?
— Nasz domowoj nie lubi czarnego koloru, on ją w nocy udusi.
— Jaki domowoj? nie wiedziałem jeszcze wtedy o jego istnieniu.
— Rozumie się leszyj (czart) odpowiedział.
— Zobaczysz ojcze dyakonie, że on będzie się bał polskiéj kury zaczepić. Żeby cię przekonać, zostawię ją przez cały tydzień przy życiu, chociaż zamierzałem kazać ją zarżnąć jutro, a ręczę, że jéj się nie nie stanie.
— Uwidite (zobaczycie) odpowiedział.
Po tygodniu zawołałem go i pokazałem moją, czarną kurę zdrową i wesołą.
— A co, czy nie mówiłem wam, że się polskiéj kurze nic złego nie stanie?
— Prawda, odrzekł, ale z tego wnioskuję, że wy musicie mieć z nim jakie konszachty.
Oto przekonanie duchownego, który wkrótce miał zostać popem.
Przeprawiałem się jednéj nocy podczas burzy przez rzekę do miasta. Przewoźnicy ciągle żegnali się i powtarzali: Hospodi pomiłuj. Jeden z nich ofiarował zapalić przed obrazem Św. Mikołaja świeczkę, jeżeli się szczęśliwie na drugi brzeg dostaniemy, co w istocie po godzinnéj przeprawie nastąpiło. Gdyśmy wysiedli na ląd, mówię do przewoźnika:
— Idźże zapalić świeczkę przed świętym Mikołajem.
— Oto jemu, i tu pokazał figę, a nie świeczka. Teraz mi już niepotrzebny.
Jeden z naszych wygnańców kochał się w Moskiewsce bardzo pobożnéj, która za nic w świecie nie byłaby opuściła obiedni (mszy) w niedzielę i spowiedzi wielkanocnéj i doznawał wzajemności.
Razu jednego, gdym był u tego Polaka, jego
Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/046
Ta strona została przepisana.