Strona:PL Zygmunt Wielhorski-Wspomnienia z wygnania.djvu/056

Ta strona została przepisana.

to przydać mogło; żaden wiedzą swoją nie mógł zarobić i kopiejki. Książek brakowało całkiém, powoli też zapominało się, co się dawniéj nauczyło.
Najwybitniejszą osobistością całego, naszego grona był niezawodnie p. Kosiński. Niegdyś student prawa, moskiewskiego uniwersytetu, następnie, choć bardzo młody, bo trzydzieści dwa lat liczący, sędzia apelacyjny w Warszawie. Szczególnéj to był zacności człowiek, równie od nas, jak od Moskali poważany; chociaż leżał w łóżku przykuty nieuleczoną chorobą, usposobienie umysłu miał zawsze jednostajne i wesołe. Najmiléj mi było, kiedy mogłem z nim być sam na sam. Często przepędzałem u niego wieczory, a czasem i większą część nocy, bo gdy, około północy brałem za czapkę żeby wyjść i już się z nim żegnałem, zdarzało się, że znowu zaczął jakie opowiadanie i godzinę lub dwie jeszcze mnie przytrzymał. Czas w jego towarzystwie prędko mijał. Miał on pamięć niesłychaną i dar szczególny opowiadania. Jego anegdoty z czasów uniwersyteckich i z czasów pobytu w Warszawie tryskały werwą i humorystyką. Gdyby był je sam spisał, lub gdyby miał kogoś do pochwycenia wszystkiego co mówił, jego ramoty pewnie nie ustąpiłyby wybornym ramotom naszego chirurga filozofii Augusta Wilkońskiego.
Jeszcze podczas mojéj bytności w więzieniu, skoro sprawdzono urzędowo, że osobiście żadnego majątku nie posiadam, włądze zapytały się mego ojca, czy będzie mi co dawał na utrzymanie. Ojciec złożył oświadzenie, jako wyznacza mi penssyę miesięczną w ilości 20 rubli. To téż gdym w Solwyczegodzku dopominał się o 6 rubli, które inni brali, odpowiedziano mi, że ojciec mój zapewnił mi sposób do życia, więc rząd nie mi dawać nie będzie. Chciałem zrazu prosić ojca, aby co-